Lena
Po długiej namowie Roberta na ten cały wyjazd do Poznania, uległam i zgodziłam się. Dopiero co jechałam do Dortmundu, a teraz znów pojadę na kilka dni do Polski. Cieszę się, ale boję jak to się wszystko potoczy. Posiedziałam u Lewandowskiego jeszcze kilka godzin, pogadaliśmy i wróciłam do domu, bo jutro o 12 wylatuje samolot, więc przy pomocy Klaudii musiałam jeszcze spakować walizkę z najpotrzebniejszymi rzeczami. Z tego wszystkiego, co dziś się wydarzyło i co jutro ma się wydarzyć-ta cała 'wycieczka', nie mogłam zasnąć w nocy i ciągle przewracałam się z boku na bok. W końcu zdecydowałam się wyjść przez drzwi balkonowe w moim pokoju, na dwór i posiedzieć troszkę na tej mojej ukochanej ławeczce, wykonanej z ciemnego dębu. Usiadłam, wzięłam koc i popatrzyłam się wysoko w niebo. No właśnie... Niebo. Było bezchmurne i nic nie zakrywało tych migoczących kropeczek, zwanych gwiazdami. Przypomniałam sobie, gdy kiedyś z Moniką, przyjaciółką, która zginęła w wypadku, też oglądałyśmy gwiazdy. Przez chwile, miałam uczucie jakbym miała zaraz zacząć płakać, ale szybko się ogarnęłam i ograniczyłam swoje 'wycie' tylko na jednej łzie, która flegmatycznie spływała po moim policzku, aż w końcu uderzyła o poręcz, drewnianej ławki i rozbiła się bezdźwięcznie. Żeby jakoś przywrócić sobie dobry humor, postanowiłam powspominać wspólny wyjazd do Włoch, z moją starą klasą, sanatorium z Dębkowską i poznanie Roberta. To wszystko sprawiło, że znów spojrzałam w przestrzeń nade mną, ale tym razem uśmiechnęłam się, jakby dziękując za to wszystko co mnie w życiu spotkało. W pewnym momencie, poczułam lekki podmuch wiatru, obijający się o moje łopatki. Chłód zrobił swoje. Przeniknął w głąb kości i spowodował nieprzyjemne dreszcze. Wzięłam koc, sweter i powróciłam do sypialni, delikatnie zanurzając się w jedwabnej pościeli, chowając się aż po uszy w cieplutkiej kołdrze. Nie wiem kiedy, ale po kilku chwilach po prostu odleciałam.
-Lena!? Kotku, wstawaj! Już 9. Za półtorej godziny przyjeżdża po Ciebie książę na białym koniu, zwanym Robertem I Lewandowskim-zaśmiała się ciemnowłosa przyjaciółka, delikatnie uderzając mnie puchatą poduszką w twarz.
-Boże! Już?-poderwałam się szybko i zaczęłam swoją poranną walkę z kołdrą.
-Spokojnie!-uśmiechnęła się-spakowałam Ci całą kosmetyczkę, po za szczoteczką do zębów, pastą i kosmetykami, których codziennie rano używasz-spojrzała na mnie-Chodź zjemy śniadanie-jeszcze siedząc, przytuliłam Klaudię w geście podziękowania za wszystko co dla mnie robi, po czym obie wstałyśmy z łóżka i zeszłyśmy na dół, do kuchni.
-To co jemy?-spytałam
-Masz ochotę na pyszne tosty według przepisu Piotrka?-uniosła lekko brwi i gestykulując delikatnie rękoma, sięgnęła myślami, aż do dnia, kiedy chodziłyśmy jeszcze do liceum.
-Och, jeszcze się pytasz!? Jasne, że mam na nie ochotę. Od razu przypomina mi się nasza wycieczka do Świdnicy i słynne tosty Piotra! Pamiętasz?
-No oczywiście, że pamiętam! Cała stołówka się nimi zajadała.
-Nawet kucharki wzięły od niego przepis-zaśmiałyśmy się i zaczęłyśmy przygotowania do śniadania. Szybko wszystko minęło. Zanim się zorientowałam, była już 9:47, więc szybko udałam się do toalety. Wzięłam szybki, zimny i przede wszystkim orzeźwiający prysznic, ubrałam się i jak zwykle nałożyłam podkład, tusz do rzęs i zrobiłam lekkie kreski. Kiedy wyszłam z łazienki, do mieszkania wchodził właśnie napastnik Borussi Dortmund. Uśmiechnął się, zdjął buty i zaczął rozmowę.
-No to gotowa?
-Wydaje mi się, że...-zaczęłam
-Oczywiście, że jest gotowa-dokończyła, a raczej przerwała mi przyjaciółka.
-To oznacza, że możemy już jechać, tak?
-Tak, tak. Tylko jeszcze-udałam się do kuchni, ale nie urywałam swojego monologu-wezmę wodę i możemy wyruszać-włożyłam napój, gdzieś w głąb torebki i uniosłam wzrok na Lewego, który jak zwykle wyglądał tak strasznie pociągająco. Jezu, uspokój się Gilbert!
-No to miłej podróży, skarbie!-Klaudia przytuliła się do mnie i pożegnała się
-Tylko proszę Cię. Nie wynieś tego mieszkania w powietrze-zaśmiałam się i ucałowałam Dębkowską na pożegnanie.
Przeszliśmy odprawę, która na szczęście nie trwała długo. Na samolot czekaliśmy z godzinę i równo o 12, wylatywaliśmy z Dortmundu do Poznania. Po usłyszeniu słów stewardesy: "Prosimy zapiąć pasy i wygodnie zasiąść w fotelach [...]" samolot wystartował a mnie jak zwykle złapał cholerny strach przed tą niesamowicie dużą wysokością. Dostaliśmy z Robertem szklankę soku pomarańczowego i po jej wypiciu zaczęliśmy dyskutować. Lewy specjalnie zachwycał się widokami i cały czas namawiał mnie do spojrzenia przez okienko, w dół. Jezu, przecież on wie, że mam straszliwy lęk wysokości, ale musi mi podokuczać.
-No, aż tak się boisz?-zaśmiał się
-Przecież wiesz, że panicznie boję się latać-podniosłam torebkę z podłogi i wyjęłam z niej tabletkę na chorobę lokomocyjną. Połknęłam ją i poczułam jak bardzo robię się śpiąca. Na opakowaniu pisało, że będzie zamulać, ale nie sądziłam, że aż tak. Nie zorientowałam się nawet kiedy, moja głowa osunęła się lekko na ramię Roberta, a ten skorzystał z okazji i objął mnie ręką. Spałam, dopóki mój towarzysz nie zdecydował się na rozbudzenie mnie, przed samym lądowaniem.
-Wstajemy śpiochu! Zaraz lądujemy.-usłyszałam cichy szept i delikatne głaskanie po włosach.
-Jezu, już?-powiedziałam kompletnie zaspana. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że jestem w objęciach Roberta, a moja głowa spoczywa na jego piersi. Dynamicznie podskoczyłam i spojrzałam wokoło. Starsza pani, siedząca obok popatrzyła się na mnie i uśmiechnęła.
-Spokojnie dziewczyno. Twój chłopak naprawdę dbał o to, żebyś spała wygodnie-wyszczerzyła się i znów zrobiło się nie zręcznie. "Twój chłopak"? Do cholery, my nie jesteśmy razem!
-Robert to nie mój chłopak-sprostowałam i odwzajemniłam uśmiech.
Nawet nie wiedziałam, że Lewandowski wynajął samochód. Po wylądowaniu, na lotnisku czekało na nas srebrne Audi, które było równie dobrze zadbane, jak jego osobiste auto. Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy. Robert doskonale znał drogę. Z tego co się dowiedziała, to przyjeżdżał tu na prawie każde wakacje z rodzicami.
-To będzie mały, skromny domek-wyrwał mnie z zamyśleń. Krążyliśmy jeszcze z 10-20 minut po mieście, aż w końcu dojechaliśmy do miejsca, w którym mieliśmy mieszkać przez najbliższe dni. Wyszliśmy z samochodu i wyjęliśmy nasze walizki z bagażnika. Robert podszedł do drzwi i zaczął szukać w plecaku kluczy. Po długich żartach, że ich zapomniał, w końcu je wyjął, włożył i przekręcił zamek. Wchodząc rozejrzałam się tylko po pięknym, przytulnym domku, z niesamowitym ogrodem i wspaniałym lokum. Było na prawdę ślicznie.
-"To będzie mały, skromny domek"? Serio? "Mały", "skromny"?-zaakcentowałam-przecież on jest wielki!
-Ale podoba Ci się prawda?-uniósł lekko brwi i uśmiechnął się. Ja tylko zdążyłam przewrócić oczami, bo zostałam zaciągnięta do pokoju, w którym będę spała-Ty będziesz spała tu-otworzył mi drzwi i ku mym oczu ukazał się widok na limonkowy pokój. Duży, ze starym dwuosobowym łóżkiem na środku.-To sypialnia moich rodziców. Zostawiam Cię teraz, bo pewnie chcesz się ogarnąć czy coś, więc nie przeszkadzam i sam idę przyrządzić coś do jedzenia, bo jestem straszliwie głodny-zaśmiał się i opuścił sypialnię. Podeszłam do łoża i odwracając się do niego plecami, upadłam na nie jak długa. Rozłożyłam ręce i głośno westchnęłam, patrząc przy tym z początku pusto, w zwyczajnie, biały sufit, po czym uśmiechnęłam się i cieszyłam się z pobytu tutaj.
_________________________
No, to jest troszkę dłuższy rozdział. Pierwotnie, miałam zamiar go jeszcze przedłużyć, ale po napisaniu go, wycięłam końcówkę, która pojawi się w kolejnym. Mam nadzieje, że wam się spodoba. Na środę szykuję coś dłuższego, bo mam teraz tydzień wolnego i wielką ochotę na pisanie! Buziaki i do środy ;*