niedziela, 12 stycznia 2014

EPILOG

Grudzień 2013


         Mróz, hałdy mokrego, ciężkiego śniegu, zawieruchy, śliskie drogi i utrudnienia w przejazdach. Tak właśnie można było opisać tegoroczny miesiąc w Dortmundzie. Dziś jest właśnie 6 grudnia. Większość ludzi siedzi już w domu z rodzinami i spędza ten dzień w gronie najbliższych. Bo w końcu dziś dzieci znalazły rankiem w swoich butach drobne upominki od małego mikołaja. Nawet ta malutka istotka, jeszcze nie narodzona otrzymała dzisiaj prezent. Mowa tu o dziecku Roberta i Leny. Piłkarz tak bardzo się postarał, że w tajemnicy przed swoją ukochaną kupił malutkie, niemowlęce buciki i włożył do nich parę śpioszków i malusieńką czapeczkę z logiem BVB. Już kochał to dziecko. Nie mógł doczekać się jego przyjścia. Odliczał miesiące, dni, a nawet godziny do terminu porodu, który przypadał na 25 stycznia 2014 roku. Tak niewiele już dni do tej daty, więc z dnia na dzień Lewandowski promieniał z radości coraz bardziej. Akurat dziś miał nadzieje, że spędzi wieczór ze swoją ukochaną, przy kominku, romantycznej kolacji i ich wspólnej rozmowie. Jednakże, godziny mijały i mijały a młoda brunetka cały czas siedziała w pracy. Jej przyjaciółka Caroline, z którą naprawdę mocno zżyła się przez ten miniony czas, niefortunnie zachorowała i obiecała blondynce, że weźmie za nią jej kawałek roboty. Dlatego też siedziała w biurze od samego rana. Niby kobiety w ciąży nie powinny pracować, ale lekarz Leny dał jej na to pozwolenie, z racji tego, że jej praca jest siedząca. To tak jakby kazał jej siedzieć w domu, a ona zapewne rozmawiała by przez Skype ze znajomymi, bądź oglądała powtórki meczów przed telewizorem. Ma się tylko nie stresować i wszystko powinno być w porządku. 
        Zegar wskazywał już godzinę 17:05. Po pomieszczeniu roznosił się wspaniały zapach wanilii. Wszystko dzięki świeczce, którą Lena uwielbiała i w ostatnim czasie postanowiła zakupić taką sobie do pracy. Przez okna nie przebijały się żadne promienie światła, no chyba, że mowa o pozapalanych światłach w sąsiednich budynkach i porozwieszanych lampkach świątecznych po całym Dortmundzie. Wszak, była już taka pora roku, że o tej godzinie słońce już dawno spoczywało po za horyzontem. Dziś na dodatek było nadzwyczajnie ślisko. Wczorajszego wieczora padał śnieg z deszczem a od rana na termometrach można zauważyć minusową temperaturę. Już ostatkiem sił kończyła pisać artykuł dotyczący podsumowania całego roku 2013. Kiedy uporała się ze swoim i Caroline zadaniem zamknęła klapę od laptopa i opierając się o obrotowe krzesło głośno wypuściła powietrze z płuc. Pomyślała własnie o tym co przez ten rok się wydarzyło. Zdrada Roberta, wyjazd Klaudii, ciąża, tragiczny lot samolotem, walka o życie w paryskim szpitalu, oświadczyny i... Marco. Tak to ostatnie o czym pomyślała zmusiło ją do głębszych refleksji. Po pocałunku wtedy w październiku trochę się zmieniło. Ona sama nie wiedziała w jakim miejscu stoi. Traktowała go jak przyjaciela ale od tamtej nocy nie potrafi powiedzieć, że Marco to tylko jej przyjaciel. Od kiedy doszło między nimi do tego pocałunku oboje nie rozmawiają często. Ona próbuje wmówić sobie samej, że to był tylko sen i tak naprawdę to się nie wydarzyło ale w głębi po prostu boi się konsekwencji dotyczących tego zdarzenia. A on? Cały czas pluje sobie w twarz, że dopuścił do tego. Że odważył się wtedy podejść bliżej, pocałować ją. Blondyn wiedział, że na pewno nie będzie potrafił o tym zapomnieć, więc nawet nie usiłował puścić tego w niepamięć. Żył tak jak zwykle, ale jednak inaczej. Powtarzał wszystkim, że ma się w porządku, ale tak naprawdę tak nie było. Zawsze to on myślał o innych, a nikt nigdy o nim. A mimo wszystko był gotów zrobić dla niej wszystko. Postanowił, że pogada z nią o tym, bo nie potrafi dłużej udawać, że nic się nie stało. Chce wiedzieć co ona o tym myśli, jak ona to widzi. I dlatego właśnie jest teraz w drodze do miejsca pracy młodej Gilbert. Nie mógł dłużej tego odkładać i dobrze o tym wiedział. Jeśli nie zrobi tego teraz to nie prawdopodobnie nie zrobi tego nigdy. Wyszedł z domu, wsiadł do samochodu, odpalił silnik i wciskając pedał gazu ruszył przed siebie. 


Tymczasem Robert siedział w ich wspólnym mieszkaniu i oglądał jakiś pierwszy lepszy mecz. Był zły, że Lena po raz kolejny siedzi do tak późnej pory w pracy. Powinna być teraz w domu, zjeść coś ciepłego, uspokoić się na chwilę, zważywszy na to w jakim jest stanie. Jest w ciąży i powinna o siebie dbać. Poczuł się lekko zlekceważony. Tak było od jakiegoś czasu. Ona spędzała cały czas w pracy, widywali się rzadko, ponad to była jakaś nieobecna, ale za każdym razem kiedy pytał się je czy coś się stało, odpowiadała krótko, że nic jej nie jest, po prostu jest troszkę zmęczona. Ale mimo tego wszystkiego kochał ją. Bardzo ją kochał. Kiedy wstał z kanapy od razu podszedł do dużego okna i spoglądając przez okno pokręcił delikatnie głową na boki i nie zważając na to jak bardzo niesprzyjające warunki pogodowe panują na zewnątrz, ubrał się kurtkę, założył buty i postanowił, że po nią pojedzie i nie będzie dłużej na niej czekał w domu. Wsiadł, zapiął pasy i ruszył... Był lekko poddenerwowany tym wszystkim, więc nie koniecznie uważał na drodze. Jechał tak szybko, jechał tak bardzo szybko....


Ubierała własnie swoją zimową kurtkę, kiedy ktoś zakłócił jej spokój i wparował bez pukania do pomieszczenia. Chciała rzucić jakąś złośliwą uwagę ale kiedy podniosła wzrok i zobaczyła kto stoi w progu od razu spoważniała. Zatrzymała się. Nie ruszyła się z miejsca. Ten wzrok blondyna. Ten ból w jego oczach. Widziała to. Widziała jak on cierpi i doskonale miała świadomość, że cały czas go krzywdzi, choćby tym, że udaje, że między nimi nigdy do niczego nie doszło. A przecież doszło. Bo ten pocałunek, wtedy w łazience, to nie było 'nic'. Spojrzała raz jeszcze na charakterystyczną posturę chłopaka i przechyliła głowę lekko w lewą stronę. Nie mogła patrzeć jak cierpi. W końcu był jej przyjacielem... Był jej przyjacielem... Pod prostu podbiegła do niego i  delikatne objęła go pasie, przykładając swoją głowę do jego torsu. Przez cały czas miał rozpiętą kurtkę, więc przez cienki sweter było czuć jak jego ciało jest zimne. Lena pociągnęła nosem i zacisnęła mocno oczy. Marco zaczął gładzić ją po włosach szepcząc ciche "Nic się nie stało". Wcale nie powiedziała mu słowa 'przepraszam', ale to w jaki sposób go tuliła, jej mimika twarzy... Doskonale wiedział o co jej chodzi.
-Odwiozę Cię-szepnął, po czym objął ją ramieniem i tak właśnie udali się do samochodu blondyna.


Skórzana tapicerka, zapach męskich perfum. Zdecydowanie chłopak dbał o swój samochód. Otworzył Lenie drzwi od strony pasażera i pomógł jej wsiąść do środka, a sam zaraz znalazł się za kierownicą. Zapiął pasy i przeniósł swój wzrok na brunetkę, która patrzyła na niego lekko zaszklonymi oczami. A mimo wszystko uśmiechała się w jego stronę.
-Już w porządku...-ścisnęło go coś w żołądku patrząc na smutną... przyjaciółkę? Nie, zdecydowanie z jego strony to nie była przyjaciółka.
-Nie oszukuj. Nie oszukuj siebie, mnie i każdego innego wokół.-zacisnęła zęby i poczuła jak narastające emocje zaraz spowodują wybuch łez.-Wiem, że wcale nie jest w porządku. To widać. W Twoich oczach. W nich jest wszystko...-on tylko posłał jej wymuszony uśmiech. Pragnął, by wyglądało to jak najbardziej szczerze ale sam głęboko wątpił, że to mu wyszło.-Najpiękniejsze dusze mają Ci, którzy najwięcej cierpią...-szepnęła w jego stronę, na co on nawet nie zareagował... Nie chciał. Po prostu odpalił silnik i odjechał nie mówiąc nic.

Przemierzali kolejne to ulice by w końcu dotrzeć do domu dziewczyny. Lena zdążyła już wykonać kilka telefonów do swojego ukochanego ale ten cały czas nie odbierał. Pomyślała, że zasnął i nie słyszy dzwoniącej komórki, dlatego po czterech próbach odpuściła i napisała mu smsa, że już wraca do domu. Dziś nawet nie wybierała się do pracy swoim samochodem, gdyż od kiedy Dortmund przykryła gruba warstwa białego śniegu, ciężko było przejechać samochodem przez centrum i sto razy lepiej było wsiąść w pobliski autobus i wysiąść przed centrum, po czym na spokojnie udać się do budynku pracy.

Akurat samochód Marco stał od pewnego czasu i w ogóle się nie ruszał. Oboje utknęli w jakimś przeogromnym korku, który końca chyba nie miał. Ludzie przed nimi zaczęli wysiadać ze swoich aut i wędrować przed siebie, by 'zbadać sytuacje'. Lena i Reus siedzieli cały czas w ciszy, patrząc tylko przed siebie. Żadne z nich nie miało odwagi rozpocząć rozmowy. Brunetka nawet kilka razy chciała się odezwać, spytać, ale cały czas tchórzyła i nie potrafiła z siebie nic wydukać. Nie potrafiła określić przyczyny swojego zachowania. Przecież jeszcze kilka miesięcy temu potrafili się śmiać, żartować, a dziś głupio jej się odezwać. Z resztą pewnie nie tylko jej.
   
(Narracja Leny)
Nagle w radio, które cichutko przygrywało, usłyszeliśmy spikera, który poinformował, że w centrum Dortmundu był wypadek i dlatego droga jest zakorkowana i nieprzejezdna. Zaczęłam martwić się co się dzieje kilkaset metrów przed nami. W pewnym momencie otworzyłam drzwi samochodu i kiedy tylko odpięłam pasy, wysiadłam z samochodu, mocno trzaskając drzwiami. Marco kiedy zorientował się, że opuszczam jego auto, zrobił to samo co ja i ruszył za mną. Wszyscy ludzie wysiadali i gromadzili się w pewnym miejscu. Stali dookoła, niektórzy ludzie aż płakali. Przeraziłam się tego co tam mogło się wydarzyć. Piłkarz szybko mnie dogonił i szedł właśnie na równi ze mną. Z daleko widać było kilka karetek pogotowia, policję a nawet straż pożarną. Byłam coraz bliżej całego wydarzenia. Doszłam do tłumu ludzi i powoli zaczęłam przepychać się przez każdą kolejna osobę. Wszyscy byli nieźle zdruzgotani. Przyspieszyłam kroku, zostawiając Marco w tyle. I nagle doszłam do końca... Zauważyłam totalnie rozwalone auto... I to nie byle jakie auto. TO BYŁO AUTO ROBERTA! Nie, to nieprawda. W pewnym momencie zobaczyłam jak policjanci czy ktoś ze służb przykrywa ciało czarną płachtą. Przeraziłam się, zamarłam, a po chwili zaczęłam głośno krzyczeć. Przeszłam przez taśmę, która odgradzała zgromadzonych ludzi od miejsca wypadku i zaczęłam biec, ale na drodze stanęli mi jacyś dwaj policjanci, którzy zaczęli coś do mnie mówić, lecz w tamtej chwili nic do mnie nie docierało. Modliłam się by to nie było to o czym myślę.. Żeby to była pomyłka... Zaczęłam się szarpać i wypowiadać jakieś słowa przez strumień łez. W końcu któregoś z tych facetów szarpnęłam na tyle mocno, że puścił mnie i otrzymałam prostą drogę do poszkodowanej osoby... Uklęknęłam nad nią i powoli odsunęłam czarny materiał, który zakrywał wszystko... Zobaczyłam twarz Roberta... jezu, nie... Zaczęłam krzyczeć i ryczeć jednocześnie. Poczułam jak ktoś dotyka mnie za ramię i mówi, że mam odejść, ale ja nawet nie zareagowałam.
-Boże, Ty głupi durniu.... nie zostawiaj mnie, słyszysz!! Nie masz prawa mnie zostawić!!!! Nie zostawiaj NAS....-szlochałam i przyłożyłam swoją głowę do jego klatki piersiowej. Nie usłyszałam tego.. Nie usłyszałam bicia jego serca. Przełknęłam ślinę, zagryzłam zęby i znów powróciłam do pozycji siedzącej. Nie potrafiłam opanować łez.-Jak możesz?! Słyszysz?! Jak możesz nas zostawić?!!-ktoś podbiegł do mnie od tyłu i od razu mnie przytulił. Objął i zaczął szeptać do ucha, że muszę się uspokoić. To był Marco... Pomógł mi wstać, mimo, że wcale tego nie chciałam... Mocno przytulił mnie do siebie i po chwili usłyszałam jak i on cicho łka... Odwrócił mnie i zabrał z tego miejsca.-On nie żyje.... Marco, on nie żyje!!-zatrzymałam blondyna i zaczęłam wypowiadać mu te słowa... Nie mogę sobie nawet przypomnieć tego wszystkiego.. Tego co czułam w tamtym momencie.
-Ciii...-pogłaskał mnie po głowie. Staliśmy na środku tego całego tłumu. Słyszałam jak ludzie szepczą coś do siebie nawzajem i obserwują nas. Ale jakie to miało wtedy znaczenie? Straciłam swojego narzeczonego, ojca naszego dziecka, przyjaciela i jedyną osobę jaką miałam w Dortmundzie... Nie wierzę, że on nie żyję, nie, to nie może być prawda!!!


-//-




ROBERT LEWANDOWSKI NIE ŻYJE!
Wczoraj późnym popołudniem w centrum Dortmundu miał miejsce tragiczny wypadek. Robert Lewandowski jadąc swoim autem wpadł w poślizg. 'Nie chciał nikogo potrącić, więc starał się zjechać na pobocze'-mówią mieszkańcy. Niestety, samochód zaczął dachować, co było główną przyczyną śmierci. Piłkarz odniósł poważne obrażenia zewnętrzne oraz wewnętrzne. Chwilę przed śmiercią prosił, by powiedzieć swojej narzeczonej, że bardzo ją kocha. 
Niech spoczywa w pokoju. 

Kilka dni później

    Dziś odbywa się pogrzeb Roberta. Od kilka dni nie mogę spać, jeść, pić, żyć... Nie mogę wracać do pustego domu, oglądać zdjęcia, otwierać szafę z jego ubraniami, czuć intensywny zapach jego perfum w łazience. Nie potrafię poradzić sobie z tym wszystkim. Cały Dortmund teraz spoczywa w żałobie, a na dzisiejszy pogrzeb wybiera się mnóstwo ludzi. Już wczesnym rankiem przyjechała do mnie Caroline, która pomaga mi przetrwać ten ciężki czas. Siedzi ze mną tyle ile tylko może, mimo swojego przeziębienia. Krzątała się właśnie po kuchni kiedy ja wyszłam z łazienki w szlafroku, gotowym makijażu, odświeżona i prawie gotowa do wyjścia. Spojrzała na mnie współczująco i podeszła, by mocno mnie przytulić. 
-Pójdę się ubrać...-westchnęłam i nie czekając na jej słowa udałam się na górę do sypialni, w której przygotowana była moja czarna sukienka i eleganckie buty na niskim obcasie. Nie chciałam się stroić, ale Care, choć nie znała dobrze Roberta powiedziała, że pewnie Lewy chciałby zobaczyć mnie właśnie w taki dzień, ubraną ładnie, tak jak on lubił kiedy się ubierałam. Pociągnęłam cicho nosem i ubrałam się w swoje przygotowane ubrania, kątem oka spoglądając na jedno ze zdjęć na komodzie. Pokręciłam głową i znów zaczęłam płakać. Stara kogoś tak bliskiego pozostawi ranę na długi, długi czas. Nie wyobrażam sobie życia bez niego. Dlaczego? Dlaczego akurat teraz?
(Narracja trzecioosobowa) 
       Wysiadła prędko z auta widząc jak Marco delikatnie popłakuje przed cmentarzem. Od razu podbiegła do niego, mocno go przytulając. Nie ważne co, to był jej przyjaciel. Oboje byli teraz dla siebie wielką podporą. Ona straciła narzeczonego i ojca jej dziecka, a on najlepszego przyjaciela. To ciężki czas dla nich obu. Tkwili przez jakiś czas w uścisku, dopóki blondyn nie odsunął się od przyjaciółki. Szeptem wypowiedział kilka słów otuchy i obejmując ją ramieniem poprowadził w głąb cmentarza, gdzie miała odbyć się ceremonia pochówku. Przybyło bardzo wielu ludzi. Kibice dobrze wiedzieli kim dla Roberta byli Marco i Lena, więc przypuszczali ich do przodu, a oni sami pozostali w tyle. Wszyscy dookoła płakali, a dzisiejsza pogoda była nad wyraz ładna. W końcu po kilku dniach srogiej zimy, nadszedł dzień, w którym świeciło słońce.
        Roberta właśnie pochowano, jego mama mocno przytuliła do siebie Lenę na znak, że są w tym razem, ale potem bez słowa, cała zapłakana odeszła. A brunetka chciała chwilę jeszcze tu zostać. Pragnęła porozmawiać ze swoim ukochanym sam na sam. Dlatego kiedy tylko wszyscy zebrani rozeszli się, a przyjaciele i znajomi udali się na obiad w smutnych atmosferach, jego narzeczona uklęknęła przed jego grobem i cichutko załkała.
-Pewnie teraz krzyczał byś na mnie, że siedzę na zimnie-uśmiechnęła się blado-I chciałbyś, żebym wracała do domu, żeby było mi cieplej. Ale wiesz co? Ja nie potrafię wracać do tego wielkiego domu sama. Nie mogę znaleźć tam dla siebie miejsca bez Ciebie. Jest tak pusto...-pociągnęła nosem-Czemu to zrobiłeś? Czemu jechałeś wtedy po mnie?! Jeszcze tamtego ranka, mówiłam Ci, że wrócę później i żebyś się nie martwił... Robert...-nie mogła powstrzymać się od łez-Tak bardzo Cię kocham... I dlatego muszę Ci się do czegoś przyznać. Pewnej nocy, wtedy kiedy wracaliście z Freiburga, ja... Pocałowałam Marco. Nie chcę Ci się tłumaczyć. Zraniłam Cię, skarbie...-wyciągnęła chusteczkę z kieszeni kurtki i wytarła nią łzy spływające po jej bladych policzkach-Dlatego też oddaję Ci 'to'-z ciągnęła ze swojego serdecznego palca piękny pierścionek zaręczynowy, który dostała od niego we Francji-Na znak, że będę kochać Cię zawsze i nigdy o Tobie nie zapomnę... Ty i Ja, Robert.... Zawsze i na zawsze...



15 lat później

    Tak właśnie skończyła się moja historia z Robertem... Dziś kończę właśnie 36 lat. Długo minęło zanim zaakceptowałam fakt, że Roberta już nie ma. Oczywiście nie byłam z tym sama. Był Marco i była Caroline. Oni oboje mocno mnie wspierali. Przy porodzie również ze mną byli. 25 stycznia 2014 roku na świat przyszła nasza córka. Moja i Roberta. Dziś ta wysoka, piętnastoletnia brunetka jest niesamowicie podobna do swojego ojca. Od małego mówiłam jej kto jest jej ojcem i co się z nim stało. Nie ukrywałam tego, bo nie chciałam zranić jej w przyszłości, a również nie chciałam zranić Roberta, który pewnie na nas patrzy tam z góry i jest dumny z Mai. Oczywiście, przez tamten trudny okres czasu nie zabrakło również Klaudii i Wojtka. Nie mogli przyjechać na uroczystość pożegnania mojego byłego narzeczonego, ale przylecieli do mnie kilka dni później, po czym Klaudia została jeszcze na długi, długi czas u mnie. Jednak, dobrze wiedziałam, że muszę postawić się na nogi. Nie potrafiłam mieszkać w tamtym domu Roberta. Po rozmowie z jego mamą ustaliłyśmy, że sprzedamy go. Tak też zrobiłyśmy. Jakieś dwa miesiące po narodzinach Majki, przeprowadziłam się z nią do niedużego, trzypokojowego mieszkanka w okolicy, w której mieszkała Caroline, a niedaleko jeszcze swoje lokum miał Reus. Właśnie... Marco... Po trzech latach od śmierci Lewego, w końcu odważyłam się na jakieś uczucia do kogoś innego. I zakochałam się. Zakochałam się w tym blondynie. Wspierał mnie, był moim przyjacielem przez długi czas, aż w końcu coś między nami zaiskrzyło tak jak kiedyś. Dwa lata później na świat przyszedł jego syn, którego nazwaliśmy Robert na cześć sami wiecie kogo. Przetrwaliśmy ten trudny okres w naszym życiu. I dlatego dziś jesteśmy razem. Blondyn cały czas traktuje Maję jak swoją córkę, ale często opowiada jej o Robercie. W końcu po kilku latach znów odnalazłam szczęście. A praca? Przez 3-4 lata pracowałam u Wincklera, ale po narodzinach Roberta, udało mi się wraz z panną Kastner założyć własną gazetę, w której dziś, obecnie pracujemy. 
       Lubię wspominać moje wspólne chwile z Robertem. Nasze spotkanie, pierwsze spojrzenie, pocałunek, nasz pierwszy raz, wakacje, rozmowy, kłótnie, wzloty i upadki... Kochałam go bardzo mocno... Nadal go gdzieś w głębi serca kocham tak mocno jak na początku naszej znajomości. Ale dziś jeszcze żyję, mam dwójkę wspaniałych dzieci, kochanego męża na emeryturze, który nadal pracuje w Dortmundzie. Przez całą swoją karierę praktycznie grał w Borussi, aż do końca.

Więc tak właśnie skończyła się moja przygoda z Robertem. Może i nie trwała długo, ale to co przeszliśmy razem pozostanie na wieki...
"-Obiecuję Ci wieczność i dzień dłużej..." (Słowa Roberta skierowane do Leny; 12 rozdział) 

____________________________
KOCHANE!!! 
Nie wiem od czego mam zacząć, jejciu! Smutno mi, że kończę już przygodę z tym blogiem, bo naprawdę jestem z nim silnie związana emocjonalnie. To mój pierwszy taki blog i odniósł on tak wielki sukces! I to wszystko dzięki wam!! Moje drogie, chcę podziękować wszystkim i każdej z osobna! 
Maja, dziękuję Ci bardzo za Twoje poematy, które pozostawiałaś pod każdym moim rozdziałem! Za każde słowa, te miłe i te, które wytknęły mi błędy, za pomoc w sprawie kolan i za to, że zawsze okazywałaś mi gotowość do pomocy! 
Dziękuję też Patrycji, która również była ze mną chyba od początku mojej przygody z blogiem. Że znajdywała czas na czytanie moich wypocin, za wszystkie słowa, za to, że nigdy nie pomijała mojego problemu z kolanami! Naprawdę dziękuję!! 
Dziękuję wam wszystkim kochane!! Gdyby nie wy, nigdy by mi się to nie udało! Widziałyście w ogóle licznik odwiedzin?! Cały czas nie spada, a ja nie sądziłam, ze potrafię zdobyć aż tyle wyświetleń!
Dobra, jeszcze raz wam dziękuję!!! Z całego mojego serduszka! Jesteście dla mnie najważniejsze, naprawdę! Jesteście u mnie na pierwszym miejscu, bo to dzięki wam potrafię się uśmiechnąć, dziękuję moje skarby!!! ♥ 
Jeśli chodzi o to jak zakończyło się opowiadanie to powiem tylko, że tak planowałam od początku. Albo chciałam sprawić, że Lencia wybudzi nam się na koniec, ale z tym pomysłem wyprzedziła mnie już pewna koleżanka, która zapewne domyśla się, że mówię o niej ;) W każdym razie mam nadzieje, że mnie nie zabijecie! 

A teraz jeszcze pragnę zaprosić was na moje nowe opowiadanie. Mam nadzieję, że będziecie nadal ze mną kochane! Postanowiłam, że teraz będę pisać bloga o Reusie, z racji tego, że zauważyłam, iż duży procent na moim blogu stanowią jego miłośniczki, a ja nie ukrywam, że również bardzo go lubię, dlatego, aby było sprawiedliwie teraz historia o Marco. Był o Lewym, teraz czas na Reusa ;) Dobra, tym samym zapraszam was tu: 




Dziękuję za wszystko, Lena!♥