środa, 28 sierpnia 2013

Rozdział 27

Lena


      Zrobiłyśmy sobie wczoraj z Klaudią babski wieczór... Tak, wiedziałam, że to się źle skończy. Jedyne co mnie obudziło to jedna wielka pustka! Nasz gość (czytaj Wojtek Szczęsny)  wczoraj wyemigrował do mojego ukochanego Robercika i wzięli z nas przykład i zrobili sobie jakiś tam maraton filmowy, grali całą noc w fife przy oczywiście napoju procentowym, albo nawet napojach. Rozmawialiśmy trochę przez Skype, ale my chciałyśmy się wyszaleć, wybawić... Tylko we dwie, bo już niedługo nie będziemy miały siebie w jednym domu, mieście, a nawet kraju... Cóż, oczywiście, że nie jestem szczęśliwa, że będę mieszkać sama, ale jeśli myślę o tym i patrzę z perspektywy tego, że moja przyjaciółka będzie szczęśliwa w Londynie, przy swoim ukochanym to w porządku. Cieszę się jej szczęściem tak samo jak ona moim. W każdym razie. Jedyne co pamiętam z wczoraj to muzyka, tańce i zabawa do białego rana! Gdy zamykam oczy widzę jak tańczę na stole popijając jakiś dziecięcy szampan bezalkoholowy z tak zwanego 'gwinta', który zakupili chłopcy specjalnie dla mnie, zważając na to, że jestem w ciąży i nie tykam napojów z alkoholem, a moja przyjaciółka nagrywa wszystko swoim telefonem i udokumentuje cały wczorajszy wieczór/noc. Otworzyłam oczy. Złapałam się za skroń i potarłam po swoim czole. Kosmyki włosów odgarnęłam za ucho i dostrzegłam, że leżę na podłodze, owinięta kocem, a na sofie (tak, w salonie!) leży ciemnowłosa, filigranowa postura, która jest mi bardzo dobrze znana! Oczywiście mowa o nie kto innym jak Klaudii! No proszę, czemu to ja wylądowałam na podłodze i wszystko mnie boli?! Podniosłam się z niewygodnych paneli i podeszłam do naszych drzwi balkonowych, w ogóle, cała południowa ściana salonu była wyposażona w okna, dlatego pociągnęłam za 'sznurek', czy co to tam jest, kij wie! W każdym razie wtedy do salonu wpadły intensywne promienie słoneczne, co świadczyło, że to już chyba ósmy, tak pogodny dzień w Dortmundzie! Usłyszałam ciche pojękiwanie Klaudii, która sobie oczywiście wczoraj alkoholu nie szczędziła, więc za pewne właśnie obudziła się z ogromnym kacem. Podeszłam do kanapy i szybko ściągnęłam z niej mięciutki, jedwabny koc, drąc jej się do ucha.
-WSTAWAJ!!! Musimy się spakować!!-walnęłam ją jeszcze w twarz poduszką i udałam się do kuchni-Masz 5 minut, skarbie!!!-wyciągnęłam z górnej szafki dwie wysokie szklanki, po czym wypełniłam je chłodną wodą mineralną. Obok jednej położyłam wyciągniętą przed momentem tabletkę, a drugą szklankę szybko opróżniłam wypijając zawartość jednym duszkiem. No tak, musimy się dziś spakować, bo jutro mamy samolot prosto do Kiszyniowa na mecz Polski z Mołdawią. Jest to bardzo ważny mecz. Trzeba to wygrać, koniecznie! A my jako partnerki reprezentantów mamy ich wesprzeć i dopomóc psychicznie. Oczywiście jak to chłopcy, słysząc 'wesprzeć i dopomóc psychicznie' myślą tylko o dobrym seksie przed meczem, albo po meczu i tym podobne. Ale my na szczęście mamy swój rozum i tak łatwo nie będzie, o nie!! Wyciągnęłam z chlebaka dwie kromki chleba i położyłam je na drewnianej desce do krojenia z Ikei. Posmarowałam je serkiem topionym i położyłam na to jakąś chudą szynkę. Kto wie co to jest!? Robert tak się martwi o mnie i to nasze maleństwo, że od niedawna to on robi nam zakupy i mówi mi co mam jeść a co nie... Uciążliwe, ale słodkie, bo jednak się troszczy! Ale jak mi powiedział, że nie powinnam jeść płatków musli na śniadanie, bądź kolację to uznałam, że to już przesada i z tego dania na sto procent nie zrezygnuję! Zasiadłam do stołu i wyciągnęłam tego swojego Iphone'a, którego nadal jeszcze w pełni nie ogarniałam. Sprawdziłam pocztę i facebooka i dostrzegłam, że dosiadła się właśnie do stołu Klaudia z miską płatków na mleku. Wyglądała jak ledwo żywa. Jakby ją coś przejechało albo Bóg wie co jeszcze! Rozczochrane włosy, lekko rozmazany makijaż i wory pod oczami. Żal mi jej się troszkę zrobiło, no ale taki wczoraj był jej plan. Zapomnieć o wszystkich naszych miłościach, problemach, upić się i wykorzystać te ostatnie wspólne dni razem! No i udało się jej, tylko nie przeliczyła się z konsekwencjami takich poczynań. Kiedy przegryzłam i połknęłam ostatni kęs kanapki odłożyłam telefon na stół i spojrzałam jak biedulka siedząca na przeciwko mnie niemrawo spożywa swoje śniadanie. 
-No dawaj, dawaj Dębkowska!!-ponagliłam ją i wstałam od stołu. Podeszłam do niej i wyrwałam jej łyżkę z ręki, po czym najnormalniej w świecie zaczęłam ją karmić w dość szybkim tempie. 
-Co Ty robisz?!-spytała z pełną buzią czekoladowych płatków
-Jak to co?! Karmię Cię, a na co Ci to wygląda?! PRZEŻUWAJ!!!  Bo tak marnie wyglądasz....
-Przecież umiem sama...-wepchnęłam jej kolejną łyżkę płatków z mlekiem (bądź łyżkę mleka z płatkami, jak kto woli...)
-Ja rozumiem, że Ty sama umiesz, ale po pierwsze: zanim byś to zjadła to minęłyby wieki, po drugie: muszę się chyba nauczyć karmić dzieci, nie?!
-Ale ja nie....
-OJ DOBRA, SIEDŹ JUŻ CICHO I ŻRYJ TO, DZIEWCZYNO!!-po jakiś pięciu, może trzech minutach wepchnęłam w nią ten cały posiłek i chwyciłam ją pod ramię, poderwałam z krzesła i pociągnęłam za sobą do łazienki. Wyjęłam ręcznik, odkręciłam wodę pod prysznicem i wyjęłam kilka kosmetyków z szafki.-No a teraz rozbieraj się, właź pod prysznic, wytrzeźwiej trochę i się ogarnij! Znaczy jak już się ubierzesz to zawołaj, bo sama muszę trochę o siebie zadbać... No! Rozumiesz! A teraz raz, dwa nie ma czasu!! 


     

      Po trzydziestu minutach siedzeniu przed telewizorem, rozwalona na kanapie, oglądając jakiś program o homoseksualistach (widzicie, jak ja się nudzę!?) usłyszałam głos Klaudii, który wołał mnie już na górę. Weszłam do łazienki i zastałam tam już trochę przyjaciółkę w trochę lepszym stanie. Ja już ubrana w zwykłe czarne leginsy i beżową bluzkę na ramiączkach zabrałam się za oczyszczanie swojej twarzy i malowaniu się. Podobnie zrobiła Dębkowska, która po dość krótkim czasie miała już te czynności za sobą i postanowiła, że dziś wyprostuje swoje lekko kręcone włosy. Całe te nasze 'ogarnięcie się' zajmowało jakieś trzydzieści, góra czterdzieści pięć minut. Wyszłyśmy z łazienki i od razu usłyszałyśmy dzwonek do drzwi. Pobiegłam otworzyć i gdy tylko pociągnęłam za klamkę, moim oczom ukazał się widok na dwóch wysokich, przystojnych, no dobra, przesadziłam, tylko jeden, ten ciut niższy brunet o niebieskich oczach był przystojny! Nie no żartuję, po prostu lubię się droczyć z Wojtusiem. Wpuściłam ich do domu i od obojga dostałam na powitanie buziaka w policzek. Kiedy weszli do salonu zastali sprzątającą lekko otoczenie Dębkowską. 
-Kac meczy Klauduś?!-odezwał się Lewy.
-Nie, nie! Ja nie piłam wczoraj!-skłamała mu i uśmiechnęła się wdzięcznie.
-Oj skarbie, kto jak kto ale my wszyscy znamy Cię tak dobrze, że widzimy, że wczoraj zaszalałaś.... MOJA KREW, KOCHANIE!!-cmoknął ją w usta uradowany od ucha do ucha Szczęsny, którego tak jak zawsze humor nie opuszczał. 
-Napijecie się czegoś?-zmieniłam temat.
-Nie, dzięki kochanie. Przecież wiesz, że jak będziemy chcieli to sobie zwyczajnie pójdziemy do kuchni i weźmiemy na co mamy ochotę!
-Ok, więc chodź mi się pomóc pakować!-pociągnęłam Roberta za rękę w stronę schodów-Zostawmy tę dwójkę zakochańców SAMYCH!-uśmiechnęłam się znacząco, na co Lewy poruszył brwiami i udał się ze mną do mojego pokoju. Kiedy weszliśmy do niego on od razu rzucił się na moje idealnie posłane łóżko. Ja tylko wzruszyłam ramionami i podeszłam do sporej, białej szafy, z której z dna wyciągnęłam dość dużą czarną walizkę na kółkach. Usiadłam na podłodze i otworzyłam ją. 
-Pomożesz mi czy mam sama sobie poradzić?-spojrzałam na mojego lubego, który bawił się szarym misiem, który leżał na łóżku.-Halo! Mówię do Ciebie!
-No tak, tak kochanie! Pomogę Ci, pomogę!-poderwał się szybko i podszedł do mnie. Objął mnie w tali i pocałował.-To w czym ja Ci mam pomóc?
-W pakowaniu.... Jutro wyjeżdżamy.. 
-Ach, no tak... Dobra. Musisz mieć...
-Ja wiem co muszę mieć! Ty tylko powiesz czy to dobry wybór, ok?-przerwałam mu.
-No w porządku...-zasiadł wygodnie na łóżku. Ja wyjmowałam z szafy kolejne to bluzki, sweterki, sukienki, bluzy, spodnie itd...
-O!! Ta jak najbardziej tak!.... Emm, no może być, wrzucaj!..... Ej no na serio!? Sweter z polaru!? Nie jedziemy do Rosji! 
-Ale może będzie zimno... Wezmę na wszelki wypadek!-mimo jego protestów spakowałam ten sweter i podeszłam do komody, z której wyciągnęłam bieliznę. Podeszłam do walizki i zaczęłam pakować wszystko do środka. Robert przyglądał się temu wszystkiemu, aż w końcu sam podszedł do tej niedużej komody, w której trzymam 'osobiste rzeczy' i wyjął z niej czarny, koronkowy stanik.
-Ten mi się podoba!-puścił mi oczko i rzucił go w moją stronę. Spojrzała na niego krzywo i dalej się mu przyglądałam. Po chwili wyjął on jeszcze moje czarne, również koronkowe majtki, których często nie zakładałam, bo były na tyle skąpe, że wolałam ich unikać...-Ej, czemu ja Cię w nich nie widziałem?!-spytał z pretensją w głosie i pomachał mi tym przed nosem. Wyrwałam mu je i spojrzałam na niego.
-Bo ich nie lubię! Są takie...niewygodne? Malutkie....
-Są seksowne!-poprawił mnie-ZAJEBISTE!! Koniecznie je weź! 
-Nie! Nie będą mi potrzebne... Po za tym! Nie zmieszczą się już!
-No to ja je spakuję do siebie, żaden problem! Chciał mi je zabrać, ale ja ich tak łatwo nie puściłam. Zaczęliśmy się lekko szarpać o nie i cały czas się śmiejąc walczyliśmy o to kto je zdobędzie! W pewnym momencie Robert przewrócił mnie z pozycji siedzącej na leżącą i leżałam właśnie pod jego ciężarem na podłodze. Nasze usta zbliżyły się i trwaliśmy przez jakiś czas w pocałunku. Tak się w to wciągnęłam, że puściłam to co trzymałam w ręce i Lewandowski zdążył to przechwycić! Brawo ja!!
-Wiedziałem!-zaczął się śmiać i kiedy już był pewien, że to on je ma, powrócił do poprzedniej czynności i ponownie zaczął mnie całować.













      Pożegnałyśmy się z chłopakami pod sam wieczór. Było koło 18 kiedy opuścili nasz dom. Miałyśmy w końcu troszkę czasu dla siebie. Wojtek postanowił, że prześpi się jeszcze jeden dzień u Lewego, a rano przyjadą po nas i polecimy wspólnie do Kiszyniowa, gdzie odbędzie się zgrupowanie przed meczem. W sumie, cieszyłam się, że znów zobaczę tych wszystkich jełopów! Tęskniłam już za innymi. Roberta, Kubę, Piszcza mam prawie, że na co dzień. Od kilku dni jest jeszcze Wojtuś, no ale brakuje mi Wasyla, Przemka, Kamila, Bartka Salamona, bo jego akurat polubiłam, mimo, że od niedawna gra w naszej reprezentacji! No i jeszcze Kubę Koseckiego! Ogółem tęsknie za każdym z osobna! No i oczywiście za dziewczynami! Za Aśką, Sylwią i wszystkimi innymi! Nie wspominam o Agacie i Ewci, bo z nimi mam kontakt w Dortmundzie, ale niestety Piszczek miał niedawno operację i nie może zbytnio podróżować, dlatego wraz z żoną i Sarą będą oglądali mecz w telewizorze na kanapie. 
-Spakowana?-walnęłam się na kanapę i wyciągnęłam nogi przed siebie, kładąc je na stoliku do kawy. 
-Tak skarbie, a Ty?
-Również...
-Zmęczona, co?-spojrzała na mnie kącikiem oka.-Kawy?
-No coś Ty nie mogę pić kofeiny! Boję się, że coś będzie nie tak z dzieckiem i w ogóle... Rozumiesz...
-Rozumiem...-westchnęła cicho i oparła głowę na oparciu.-Myślisz, że ja i Wojtek... Czy my też kiedyś będziemy mieli dziecko? Czy on dorośnie... Czy ja dorosnę do tego, czy oboje do tego dorośniemy? Dojrzejemy i będziemy mogli zostać rodzicami? Tak jak Ty i Lewy...-nagle szybko się wyprostowałam i spojrzałam na przyjaciółkę, która nadal patrzyła pusto w sufit.
-No pewnie, że tak! O czym Ty w ogóle gadasz! Jesteście świetną parą i będziecie kiedyś świetnymi rodzicami! Wojtek, to Wojtek, wiesz o tym... On lubi zabawę, imprezy... Ale właśnie dlatego tak świetnie się dobraliście! Bo jesteście tacy sami!! I oboje kiedyś przejdzie wam to wszystko i zdecydujecie się na Szczęsnego, bądź Szczęsną Junior! 
-Naprawdę tak myślisz?-cały czas patrzyła się w górę... 
-Tak, naprawdę skarbie!-teraz zmusiłam ją do tego, by oderwała wzrok od dotychczasowego punktu i spojrzała na mnie. Przytuliłyśmy się bardzo mocno i obie się uśmiechnęłyśmy. Trwałyśmy tak dopóki nie zadzwonił nasz telefon domowy.
-Odbiorę...-westchnęła Dębkowska i pomaszerowała do korytarza. Ja znudzona jej długą konwersacją włączyłam telewizję i przeskakiwałam po niemieckich kanałach. Po dłuższym zastanowieniu uznałam, że nie ma nic w niej ciekawego i po prostu zostawiłam na jakiejś 'Ukrytej Prawdzie' w wersji niemieckiej. Oglądałam ten tani badziew, dopóki w drzwiach nie ujrzałam zalanej płaczem przyjaciółki. Od razu zerwałam się na równe nogi i wpatrywałam się w jej zapłakaną twarz. Po chwili wysłałam jej pytające spojrzenie na co ona wybuchnęła jeszcze większym rykiem. Łzy ciekły jej strumieniami... 
-Mój tata....-przełknęła ślinę, a ja w tym momencie spodziewałam się już najgorszego... Ale to nie mogła być prawda, nie, nie, nie!!-...On...-wzięła głęboki oddech, ale mimo wszystko nie potrafiła nic z siebie wydusić.
-Błagam, powiedz, że żyje...-sama zaczęłam płakać... To nie mogła  być prawda!
-Miał poważny wypadek, jest w szpitalu....-rozszlochała się na dobre. Ja tylko odetchnęłam i pobiegłam do niej. Przytuliłam ją bardzo mocno i poklepałam po łopatce, szepcząc, że wszystko będzie w porządku, że się ułoży i jej ojciec wyzdrowieje.
-Chodź, usiądziesz.... Musisz ochłonąć, zrobię Ci melisę...-musiałam się otrząsnąć, opanować sama łzy, bo mimo, że to nie jest mój ojciec, nawet nie jesteśmy rodziną, to znam go od tak dawna... Od kiedy mam 13 lat, więc często się widywaliśmy kiedy spotykałam się z Klaudią. Udałam się do kuchni, wstawiłam wodę i po chwili zaparzyłam przyjaciółce melisę. Musiała się uspokoić. Weszłam z powrotem do salonu, gdzie na kanapie siedziała ciemnowłosa i cały czas płakała.... Postawiłam kubek z napojem na stole i przysiadłam się obok niej.-Ej, wszystko będzie ok! Nie smutaj...-złapałam ją za ramiona i przyciągnęłam do siebie. Jej zapłakana twarz leżała teraz na moim ramieniu, a ja delikatnie głaskałam jej włosy. Uspakajałam ją, starałam się przemówić do niej i wmawiałam jej, że będzie lepiej, że jej tata wyzdrowieje, ale sama nie miałam takiej pewności... Nie wiem co się wydarzyło, co to był za wypadek... Nie wiem nic.... Nie mogłam być pewna tego co mówiłam. Po pewnym czasie brunetka podniosła głowę i spojrzała mi w oczy. Już było chyba lepiej... Uspokoiła się troszkę, ale nadal płakała.
-Lena, ja.... Ja muszę wrócić do Polski!! Teraz!! Jak najszybciej! Muszę wrócić na mazury i to najlepiej już zaraz... Nie mogę zostawić go samego... I mamy... O Jezu, Lena....-znów mi się rozszlochała. Cichutko pochlipywała i ciągała nosem.
-Ej, spokojnie.... Cicho... Wszystko będzie w porządku... Pamiętaj! Zaraz sprawdzimy najbliższy lot do Warszawy, albo Gdańska, znajdziemy Ci autobus i pojedziesz prosto do domu... Powiedz mi tylko, co się wydarzyło... 
-Lenuś... Wiesz, że mój tata jest policjantem... Mieli jakąś akcję... Musieli kogoś zatrzymać i doszło do....-nie mogła z siebie tego wydusić, to musiało być coś poważnego!-...do strzelaniny! Boże, Lena!! Postrzelili mojego tatę!!-płakała cały czas, nie potrafiła przestać-na szczęście strzał nie był celny... Mój tata leży w szpitalu, na razie jest w śpiączce...
-Skarbie! Napij się melisy, uspokój! Lecę na górę po laptopa i zabukujemy Ci bilety na najbliższy lot do Polski, w porządku? Czekaj chwilkę, zaraz tu jestem...-pobiegłam szybko na górę i przyniosłam z góry swojego białego laptopa. Usiadłam z powrotem obok przyjaciółki i weszłam na stronę dortmundzkiego lotniska. Na nasze szczęście najbliższy lot z wolnymi jeszcze miejscami, był na jutro wieczór. Szybko dokonałyśmy rezerwacji i zakupiłyśmy bilet. Chciałam jechać z nią, ale ona poprosiła mnie, żebym pojechała, a raczej poleciała jutro z chłopakami do Kiszyniowa, żebym ich wsparła... Żebym pojechała na zgrupowanie. Powiedziała też, że chciałaby być trochę sama z tym wszystkim... Po długich debatach zgodziłam się i zabukowałam tylko jeden bilet. Po całym ciężkim dniu obie zasnęłyśmy... 







     Jest już 12, za dwie godziny mam samolot do Kiszyniowa! Jeden wielki amok!! Totalny!! Cały czas latam po domu i zastanawiam się czy wszystko wzięłam! Musimy być zaraz na odprawie, a zanim dojedziemy to minie z pół godziny! Jak zwykle panna Gilbert robi wszystko na ostatnią chwilę! Robert zniósł moją walizkę z góry a Wojtek rozmawiał jeszcze z Klaudią, pocieszał ją... Żadne z nas nie miało dobrych humorów, każdy się martwił mimo, że Klaudia wielokrotnie zapewniała nas, że już ma się lepiej a dziś już będzie w domu, przy ojcu i, że mamy o niej nie myśleć tylko skupić się na zgrupowaniu i naszej podróży. Po długich pożegnaniach, uściskach i moich łzach w stosunku do Klaudii zapakowaliśmy się do auta mojego ukochanego, zapięliśmy pasy i odjechaliśmy z podjazdu. Robert nie jechał zbyt wolno. On lubi docisnąć pedał gazu, dlatego dziś w pośpiechu na lotnisko dojechaliśmy w dokładnie 33 minuty! Wysiedliśmy z auta. Wojtek otworzył bagażnik i, aż żal mi się go zrobiło... Był taki smutny, załamany... Jak nigdy dotąd! Zawsze się uśmiechał, żartował... Widać, że kocha Klaudię... Martwi się o jej ojca, którego nawet nie zna! To musi oznaczać, że ona jest dla niego bardzo ważna. Teraz przynajmniej mam pewność, że jej nie zrani, że to wszystko co do niej czuje jest jak najbardziej na poważnie. Wiem, że ona będzie z nim szczęśliwa... Mogę ją teraz do tego Londynu puścić... Pomogłam wyjąć walizki i kiedy już Lewy zapłacił za parking i powiedział kasjerce, że niebawem ma odebrać go Marco, udaliśmy się do wejścia, po czym na odprawę. Akurat to nam się trochę przedłużało. Staliśmy w niezłej 'kolejce', a na dodatek Wojtek musiał dwa razy przechodzić przez bramkę bezpieczeństwa, bo zapomniał wyciągnąć kluczy z kieszeni, więc był obmacywany przez ochroniarzy kilkakrotnie! Kiedy już wszystko załatwiliśmy udaliśmy się do miejsca, gdzie mogliśmy spokojnie usiąść i poczekać na lot. Spotkaliśmy jeszcze Błaszczykowskiego, który rozmawiał z chłopakami, a ja siedziałam i 'esemesowałam' z Klaudią, bo strasznie się o nią martwiłam. Wojtek się trochę rozchmurzył i w żartach udaliśmy się w drogę do Kiszyniowa... 
    Siedziałam w samolocie z Robertem, a tuż obok nas grzali miejsca Błaszczykowski i Szczęsny. Ja siedziałam obok okna, bo nie chciałam przeszkadzać chłopakom w rozmowie. Zanim jeszcze wystartowaliśmy oczywiście stewardessa wyjaśniła wszystkie niezbędne duperele i poprosiła o zapięcie pasów. Samolot zaczął krążyć po lotnisku, aż w końcu wjechał na pas startowy. Moi drodzy mężczyźni cały czas prowadzili zaciętą konwersację, aż w końcu usiedli cicho. Kiedy pilot życzył wszystkich udanego lotu i docisnął pedał gazu, a my powoli wznosiliśmy się w powietrze odezwałam się.
-No to po trzy punkty kochani....
 Byłam pewna, że tak będzie ale niestety nie wiedziałam wtedy co nas czeka.... 

____________________________
No i mamy 27!! KOCHANE!! Bardzo was przepraszam, za takie tygodniowe opóźnienie, ale gdy byłam na wakacjach nad morzem mój internet bardzo zamulał, po za tym nie było mnie do późna w domu i nie byłam w stanie napisać kolejnego rozdziału! Ale na szczęście już jest! I jeszcze dla ciekawych mam wiadomość! To ostatnie zdanie! Wcale tu nie chodzi o to, że reprezentacja może nie wygrać meczu... Mam nadzieję, że was zszokuje tym co wymyśliłam! 
   Chciałabym jeszcze bardzo, bardzo podziękować wam wszystkim za każde słowa otuchy, związane z moimi problemami! Muszę też napisać kilka słów podziękowania do Mai!! Dzięki skarbie za wszystkie Twoje rady, za każde słowo, które mnie motywowało, za to, że jako jedyna osoba się tym zainteresowałaś i wydaje mi się, że przejęłaś! Żadna osoba, którą znam w rzeczywistości, żaden znajomy się tak nie wypowiedział jak Ty! To Ty jedyna nie powiedziałaś: "Przestań dramatyzować, po prostu przestań uprawiać sport!". Ty mi pomogłaś i nadal pomagasz i naprawdę robiłaś wszystko tak jakby to był Twój problem!! Jesteś wielka!!! KC! ♥ 
    No to do zobaczenia już w roku szkolnym kochane!! Buziaki!! ŚCISKAM!! ;* 


środa, 14 sierpnia 2013

Rozdział 26

       Lena


       Od rana w domu panował wielki rozgardiasz. Ani ja ani Klaudia nagle, dziwnym sposobem pozapominałyśmy co gdzie leży i gdzie co zostawiłyśmy. Ona ubrana w szpilki, czarną spódnicę i białą koszulkę, a ja w sukience i granatowej marynarce. Nawet jeszcze butów nie miałam założonych. Z racji tego, że jestem w ciąży Robert, bardzo się troszczy i nie pozwala mi kategorycznie zakładać butów na obcasie, choć naprawdę lubi kiedy kobiety chodzą w tak zwanych "szpilkach". No tak. Zapomniałam wspomnieć, dlaczego my się wszyscy tak nieznośnie po tym domu krzątamy. Przez to całe zamieszanie nie wspomniałam, że dziś kończymy rok na uniwersytecie! Obie się cieszymy, że w końcu będziemy mogły mieć czas dla własnej osoby i bliskich, a nie tylko dla książek, encyklopedii i wykładowców. W końcu odetchniemy! Nie zastanawiając się szybko wpadłam do kuchni i chwyciłam za małą babeczkę, muffinkę jagodową, z resztą! Jak zwał tak zwał! Zjadłam ją w biegu, gdyż teoretycznie za 10 minut powinniśmy wyjeżdżać, a ja jeszcze nic nie zjadłam i nawet nie dokończyłam kręcenia włosów z jednej strony głowy. Ach, wyobrażacie sobie pannę Gilbert na zakończeniu roku akademickiego w pół prostych i pół kręconych włosach! Strasznie to wygląda, nie?! Wpadłam do łazienki na dole, gdzie przed lustrem malowała się młoda Dębkowska. Uderzyłam ją charakterystycznie "z biodra w biodro", robiąc sobie przy tym trochę wolnego miejsca. Chwyciłam za lokówkę i powróciłam do poprzedniej czynności. W nerwach nie mogłam zakręcić sobie włosów z tyłu, dlatego zrobiła to za mnie Klaudia. No oczywiście nie była to idealna fryzura, no ale tak to jest jak zaśpi się w tak ważny dzień jak dziś! Nasza łazienka nie była zbyt duża, dlatego obie co chwile o siebie uderzałyśmy w poszukiwaniu, spinki, rajstop, pudru, tuszu, a nawet stanika, gdyż wybranka Szczęsnego uznała, że ten który ma na sobie ją uwiera i musi go koniecznie zmienić! No a podobno to kobiety w ciąży są upierdliwe, a tu proszę! Wyszłam z łazienki z tuszem w ręku i pobiegłam do korytarza, w którym było lustro. Zapaliłam światło i poprawiłam stan swoich rzęs, przejeżdżając po nich kilkakrotnie czarną mazią z Max Factora. Po chwili drzwiach pojawił się wiecznie zakręcony bramkarz Arsenalu! Ach, o tym też zapomniałam wspomnieć!? Najwidoczniej takie są skutki uboczne ciąży. No, w każdym razie! Wielki Pan i władca przyjechał specjalnie zobaczyć swoją wybrankę na uroczystości zakończenia roku. Zaszczycił nas swoją obecnością wczoraj jakoś po 16. No i posiedzi u nas i pomoże Klaudii w przeprowadzce do Londynu. No niestety! Zabiera mi przyjaciółkę! PRZEGRAŁAM ZE SZCZĘSNYM, JEZU CO SIĘ Z DĘBKOWSKĄ STAŁO!? Paranoja... 
-Leeenuś!!-krzyknął stając u progu-Weź mi zrób z tym krawatem coś, bo za Chiny nie potrafię se go zawiązać!!-mamrotał, co chwile usiłując zawiązać artystycznie swój czerwony krawat, który był zakupiony właśnie na tę okazję, aby pasował do wspaniałych szpilek od Christiana Louboutin'a. Podbiegłam wręcz do niego i zaczęłam rozwiązywać problem Wojtka, kiedy do drzwi zadzwonił dzwonek. 
-PROOOSZĘ!!!-to nic, że stałam tuż koło drzwi, w przedpokoju. Musiałam się wydrzeć na całą japę, żeby mnie Lewy usłyszał. Tak to był Robert, który również chciał zobaczyć swoją dziewczynę odbierającą dyplom ukończenia pierwszego roku studiów. 
-Dzień Dobry!! Jak się ma moja CIĘŻARNA absolwentka pierwszego roku?-podszedł do mnie z kwiatami i rozłożył ręce, myśląc, że wpadnę mu w ramiona. Ja jedynie cmoknęłam go w policzek i pobiegłam szukać swojej kobaltowej torebki. Przeszukiwałam salon, kuchnię, przedpokój i dopiero jak zbiegłam do piwnicy to znalazłam ją w pralni! Jeju, jak ona się tam znalazła?! Mniejsza o to! Wbiegłam szybciutko po schodach i zabrałam z blatu w kuchni swojego nowego Iphone'a. No właśnie! Wzięłam go kilka dni temu, bo zmieniałam operatora sieci, żeby móc taniej rozmawiać z Lewandowskim, to tak na marginesie. Wrzuciłam go do torby, w której znalazło się jeszcze miejsce na portfel, chusteczki, saszetkę z kosmetykami i jeszcze jakimiś pierdółkami. Wbiegłam z powrotem do korytarza, w którym stał uśmiechnięty Wojtek, który zacięcie prowadził rozmowę z moim ukochanym , który trzymał kwiaty w ręce. 
-A dla kogo te kwiaty?!-zdziwiłam się. 
-No dla Ciebie, a dla kogo!?-podał mi ten bukiet a ja spojrzałam na niego zabójczo-Proszę! 
-Nie mogłeś dać ich wcześniej!! Mamy tak mało czasu!!!-denerwowałam się, ale ponownie weszłam do kuchni, wyjęłam jakąś większą szklankę, bo szczerze to szkoda było mi poświęcać czas na szukanie odpowiedniego wazonu. Wypełniłam kubek wodą z kranu i wstawiłam do niego herbaciane kwiaty od Roberta. Postawiłam je na środku stołu w jadalni i ponownie pobiegłam do przedpokoju, w którym stała już również niziutka Klaudia. Jeju, ona w tych szpilach nawet była od Wojtka wiele, wiele niższa. W końcu ten dwu metrowy bramkarz, zaczął się troszkę niecierpliwić i marudzić. Przypomniał mi jeszcze, że za 10 minut musimy być na uczelni.-Trzymaj to!!-wepchnęłam w ręce Lewego moją sporą torbę i usiadłam na 'ławeczce', zakładając swoje buty na koturnach. 
-Ej, czy Lenuś, czy Ty....-zaczął Wojtek, ale dokończyć mu nie pozwoliłam. 
-Zamknij się Szczęsny i idź już do samochodu a nie pierdzielisz nie na temat!!-podirytowałam się. 
-Dobra, dobra spokojnie! Czyżbyś przechodziła właśnie przez miesiączkę, że tak się denerwujesz nadmiernie!?-zaczął żartować i śmiać się, a Lewandowski zrobił coś w stylu "Face Palm" i również wybuchł śmiechem. 
-Kurwa, Wojtuś!! Myślałam, że uważałeś na biologii, ale widocznie się myliłam!-zabrałam torebkę z rąk Lewego i otworzyłam drzwi, zapraszając resztę towarzystwa na zewnątrz, po czym zamknęłam drzwi na klucz i wsiadłam do auta Lewego, na tylne siedzenie wraz z Klaudią, a nasi 'partnerzy' zasiedli z przodu, po czym szybko popędzili pod uczelnię. 







     Oczywiście nie obyło się bez spóźnienia i wielkiego wejścia przed gmach uczelni, gdzie odbywała się cała ta kameralna uroczystość. W sumie może to i dobrze, że się spóźniliśmy. Przynajmniej nie musieliśmy oglądać, jak wszyscy, którzy opuszczają właśnie uczelnie, zostają wyczytywani i dostają jakiś papierek, pewnie z życzeniami na temat powodzenia w dalszej karierze. No i jeszcze te ich przemowy... Dyrektorzy, wykładowcy. Jeju, wszyscy muszą tyle paplać? Serio, myślałam, że na studiach będzie inaczej i zakończenie roku trwać tyle nie będzie ale się myliłam i jest chyba jeszcze gorzej niż na zakończeniu roku w moim niedużym liceum w Mrągowie. A tu w Dortmundzie to po prostu paplanina bez końca.... Myślałam, że jajko tam zniosę! No ale w końcu usłyszałam swoje nazwisko i wyszłam do dyrektora, który pogratulował mi ukończenia tego roku z dobrymi "stopniami" i sukcesami na koncie. No i życzył mi powodzenia na stażu w siedzibie gazety "Stadtanzeiger". No tak! Nie wspomniałam o tym. Może ktoś już z nudów, zaczął liczyć o ilu rzeczach dziś nie wspomniałam... No więc, wtedy kiedy profesor Miller, powiedział mi, że spodobał mu się mój artykuł o historii tutejszego klubu, postanowił, że zadzwoni do swojego przyjaciela, który jest właśnie redaktorem naczelnym w tym Dortmundzkim brukowcu i na całe, moje szczęście mu również spodobała się owa tematyka i zaprosił mnie do współpracy, w ramach stażu i wiecie co jest najlepsze!? Że jeśli odbębnię rok tego całego stażu, to zaliczą mi z góry dwa lata studiów!! Och, tak, panna Gilbert ma trochę farta! Wyobrażacie sobie! Od października zero wykładów tylko praca! Jeszcze nie wiem jak to będzie wyglądało ale na pewno lepiej niż jest teraz. Cała ta uroczystość skończyła się krótko po tym jak odebrałam wypełniony indeks. Z wielkim uśmiechem na ustach powróciłam do Wojtka i Roberta, którzy z niewiadomych mi powodów cieszyli swoje śliczne buźki. W sumie, ja też miałam powody do szczęścia, ale nie potrafiłam się cieszyć, wiedząc, że moja ukochana przyjaciółka za tydzień wraca do Londynu z Wojtkiem. Oczywiście, że cieszę się ich szczęściem tak samo jak ona moim i Lewego, ale będzie mi jej radości i pozytywizmu brakowało w domciu. Wyobrażacie sobie nasze skromne mieszkanko bez Dębkowskiej?! Jezu, ja też nie! 
-Gratulacje skarbie!-dostałam soczystego buziaka w usta od Roberta-Trzeba to uczcić!
-Co sugerujesz?-spojrzałam na niego, a potem wychyliłam głowę i zerknęłam na uśmiechniętego Szczęsnego.-Co wy żeście wymyślili?!-uśmiechnęłam się. 
-Wiesz Lenka....-podszedł do nas bramkarz Arsenalu Londyn i oparł swoje łokcie o nasze ramiona, wciskając się przy tym między nami.-Pomyślałem z Robertem... Dobra, nie będę taki skromny, sam to wymyśliłem-wyszczerzył się-Teraz zabieramy was, tj. Klaudię i Ciebie, mówię to żebyś wiesz... Zrozumiała, bo to, że masz tam coś w tym indeksie dobrego wpisanego, to może świadczyć, o tym, że nieźle bajerujesz wykładowców...-nie powstrzymał śmiechu i dostał ode mnie z łokcia w brzuch-No nie zabijaj wzrokiem, to żarty!! No ale wracając do tematu! Pójdziemy we czwórkę na obiad, a potem wieczorkiem rozkręcimy imprezę u was w domciu, wspaniała Klaudia się zgodziła, więc Ciebie o zdanie nie pytam, bo wiem, że się nie zgodzisz, bo nie chce Ci się sprzątać potem, bo jesteś wielkim leniem, dlatego stawiam Cię przed faktem dokonanym!-dał mi buziaka w policzek i zaśmiał się. 
-No fajnie... A gdzie zgubiliście Dębkowską?
-Poszła po jakieś dokumenty do sekretariatu, zaraz wróci.-skwitował Lewy i uwolnił się od swojego przyjaciela z reprezentacji i podszedł do mnie, złapał w talii i szepnął po raz kolejny "Gratulację, skarbie!", pieczętując to pocałunkiem. Staliśmy tak przez chwilę, aż w końcu nie wróciła do nas Klaudia. Od razu, poszliśmy do auta mojego chłopaka, do którego wpakowaliśmy się wszyscy, bardzo szybko, zważywszy na to, że Lewandowski przyjechał dziś swoją sporą Hondą, która mieści naprawdę sporo osób, a nie tym szybkim, czarnym, sportowym autem, którego nazwy nawet nie pamiętam. Chyba Ferrari, ale stu procentowej pewności nie mam. Zapięłam pasy i wyjęłam z torebki telefon, by włączyć w nim dźwięki, które wyłączyłam przed tym całym przedstawieniem. Zobaczyłam, że mam jednego nieodczytanego smsa, wiec szybko go otworzyłam i przeczytałam sobie w myślach tekst od operatora, który postanowił mi 'po spamować' jakimiś fałszywymi usługami wróżki. Od razu wyrzuciłam wiadomość do kosza, ale zanim to zrobiłam to troszkę się namęczyłam, bo totalnie nie ogarniam jeszcze tego Smartphone'a, serio! 
-Jesteśmy!-zakomunikowali chłopcy i otworzyli nam drzwi, pomagając wysiąść z samochodu. Staliśmy właśnie przed jakąś sporą, wykwintną restauracją. Na szczęście byłam ubrana na tyle elegancko, że nie było wstydu, przed pokazaniem się tam. Lewandowski wystawił rękę, za którą szybko się złapałam. To samo uczynił również Wojtulek z Klaudią. Weszliśmy pewnym krokiem do restauracji i zasiedliśmy przy jednym ze stolików z pięknym widokiem na pobliski Park. Tak, nasi "mężczyźni" złożyli wcześniej rezerwację, więc wszystko sobie już uknuli. Jestem ciekawa co zaplanowali na dalszy dzień świętowania "wolności", jak to ujął w słowa, a właściwie słowo wielce mądry i najbardziej zadziorny bramkarz świata. Chyba wiadomo o kim mowa!
-Słucham Państwa...-podeszła do nas młodziutka kelnerka o długich blond włosach, no i czymś o czym ja zawsze marzyłam. Długich, chudziutkich nóżkach! Oczywiście zrobiła maślane oczka do.... LEWANDOWSKIEGO! A co! To nic, że ja też tu jestem!
-Ja poproszę danie numer 24... Wojtek, Klaudia?-spojrzał się naprzeciw siedzących przyjaciół.
-My sałatkę grecką i risotto.-zabrał głos Szczęsny.
-Kochanie?-spojrzał na mnie pytająco. No proszę, jeszcze ktoś o mnie pamięta!
-To samo co Klaudia-nie spuściłam wzroku z tej uroczej blondyneczki. Ba! Wydaję mi się, że nawet jeszcze bardziej spiorunowałam ją moim przeraźliwym spojrzeniem,a ta nic sobie z tego nie zrobiła, tylko przeniosła swoje oczy na mojego chłopaka.
-A coś do picia panie Robercie?-przegryzła dolną wargę i przygotowała długopis do dalszego zapisywania naszego zamówienia. Myślałam, że zaraz wstanę i przypierdzielę jej w twarz.... TOREBKĄ!! No ewentualnie krzesłem... Na szczęście moja przyjaciółka znała mnie na wylot i dokładnie wiedziała co się święci jeśli ta dziewczyna stąd pobędzie tu jeszcze chwilę dłużej, dlatego przejęła pałeczkę.
-Cztery, zimne wody z cytryną, dziękujemy!-skwitowała i pożegnała kelnerkę z sarkastycznym uśmiechem, po czym ta obróciła się na pięcie i powędrowała na zaplecze idąc przy tym z pełną gracją i kręcąc swoim kościstym tyłkiem! Tak, fajnie, że jest ode mnie chudsza, już zrozumiałam, a teraz niech tu nie wraca!!
-Widziałeś jak się na Ciebie patrzyła!?
-Co?! Kto? Ona?!-wskazał kciukiem za siebie, nawet się nie odwracając.
-No ta kelnereczka...
-Kochanie przestań! Jesteś zazdrosna?!-zaśmiał się w moim kierunku i objął mnie swoim ramieniem, które szybko ściągnęłam ze swojego obojczyka.-Ty jesteś zazdrosna!! Ej no, Lenuś! Daj spokój! Wiesz, że kocham tylko Ciebie!-dwudziestodwuletni bramkarz to tam już kładł się ze śmiechu na stół jak obserwował naszą rozmowę.
-Weź te serwetki i zatkaj sobie nimi buźkę, Szczęsny!!-rzuciłam w jego stronę kilka serwetek i skrzyżowałam ręce na piersi, po czym dostałam buziaka od Roberta.
-No nie złość się, skarbie! Kocham Ciebie!
-Mnie?-raptownie zwróciłam swój wzrok na napastnika Borussi Dortmund, który zaśmiał się i mnie pocałował.
-Tak Ciebie, a teraz już wyluzuj.-puścił w moją stronę oczko i zaczął pić swoją wodę, którą na szczęście przyniósł jakiś ułożony facet koło trzydziestki. Trochę sobie porozmawialiśmy wszyscy i na serio troszkę napięcie opadło. Pożartowaliśmy i rozmawialiśmy o planach na przyszłe czasy. Mianowicie poruszyliśmy temat rozpoczynających się wakacji. Wszystko pięknie, ładnie ale po raz kolejny przy naszym stoliku pojawiła się blondynka, w kusej spódnicy i fartuchu, obwiązanym w talii. Najpierw podała dania dla siedzących naprzeciwko nas Wojtkowi i Klaudii, po czym podając mi półmisek z sałatką grecką nachyliła się tak, że Robert tuż przed oczami miał jej.... BIUST!! Myślałam, że zaraz wybuchnę. Wojtek znów miał ubaw po pachy, a Dębkowska, delikatnie nim potrząsała, aby ten powstrzymał swój napad śmiechu. Kiedy Robert dostał swój talerz, ta poprosiła go jeszcze o autograf uśmiechając się zalotnie.
-Żyłka Pani tu skacze...-wskazała palcem na swoją długą szyję i zwróciła się do mnie. O nie! Tego już za wiele! Przesadziła!!! I to solidnie!
-Przepraszam Cię bardzo, ale ogarnęłabyś troszkę ten nieład w Twojej główce?! Kto Cię wychował?! Szczęsny!? Najpierw robisz maślane oczka, potem świecisz biustem przed moim chłopakiem, a teraz jeszcze wtrącasz jakieś swoje głupie uwagi!! Lepiej stąd odejdź i się mi więcej nie pokazuj, no chyba, ze chcesz wyglądać jak skrzyżowanie salamandry plamistej z parapetem!!-ta tylko krzywo się na mnie popatrzyła i odeszła od naszego stolika. Chłopak Klaudii zagryzał swój palec, by nie śmiać się za głośno, ale mu to nie wychodziło, bo rżał gorzej niż zawsze.
-HAHAHAHHAHAHAH!!! Lencia, ale żeś pojechała tej lasce!! HAHAHAHA! Skrzyżowanie salamandry plamistej z parapetem?! Sam bym tego lepiej nie wymyślił!! Ciekawe jak to musi wyglądać!-nie zaprzestawał się śmiać. Serio. Wszyscy patrzyli się w naszym kierunku i to nie dlatego, że w restauracji siedzą sobie dwie gwiazdy reprezentacji Polski, tylko jedna z nich robi z siebie jakąś zdziczałą małpę!
-A patrzyłeś kiedyś w lustro?-ten pokiwał twierdząco głową i teraz już trochę się ogarnął i zaczął konsumowanie swojego jedzenia-No to masz odpowiedź...-ręce mi opadły i zabrałam się za swoje jedzenie.
-Laska miała tupet...-stwierdziła Klaudia i popiła swoją sałatkę wodą ze świeżą cytryną.






    Po obfitym obiadku, wszyscy z pełnymi brzuchami udaliśmy się na spacerek, by troszkę wyluzować się. Poszliśmy na starówkę, co nie koniecznie było udanym pomysłem, gdyż wokół było pełno 'hotek', które co chwile podchodziło do Lewego i Szczęsnego, prosząc o zdjęcia, autografy i inne takie. W prawdzie nie przeszkadzało mi to, aż tak bardzo z reguły, ale po tej dzisiejszej akcji z uroczą blond kelnereczką, to mam teraz jakąś schizę na te wszystkie fanki. Mniejsza o to! Zaczepiło nas też kilku dziennikarzy, a fotoreporterzy co chwile czaili się gdzieś wśród tłumu, w krzakach, za drzewami i ogólnie towarzyszyli nam na każdym kroku. Ok, jestem bardzo cierpliwą osobą, ale czy na serio ich, aż tak bardzo interesuje to z kim i gdzie piłkarze pójdą na spacer, do kina, restauracji, czy nawet z kim zostają w domu. Rozumiem ich pracę, bo na tym zarabiają, w porządku... No ale, po co od razu lądujemy wszyscy na okładkach każdych gazet!? Wielka mi sensacja! "Lewandowski i Szczęsny ze swoimi wybrankami na spacerze!". No co w tym takiego ciekawego!? Ok, zachować spokój... Udaliśmy się jeszcze na fontanny. Były one bardzo podobne, jak te w Warszawie, więc jeśli ktoś był to się orientuje, co nie co. Ja lubiłam takie miejsca. Można tu posiedzieć, pooglądać co chwile inne to 'wystrzeliwanie' strumienia wody z tego czegoś, małego, podobnego do jakiegoś zraszacza... Nie potrafię się wysłowić.... Posiedzieliśmy tam troszkę, zajadając się moimi ulubionymi lodami jogurtowymi od Grycana. Chłopcom chyba te silne promienie słoneczne coś uderzyły do głowy, bo wpadli na tak mega głupi pomysł, żeby wskoczyć do tych fontann! Niby ludzie sobie po nich chodzą, a dzieci pluskają się w nich, no ale oni są piłkarzami! Na każdym kroki czają się ludzie z pracy i na pewno zrobią im zdjęcia! Oni jednak mieli to totalnie w dupie i wskoczyli do tej dość ciepłej wody bardzo szybko. W mgnieniu oka Robert zdjął swoją czarną marynarkę i w jeansach i białym t-shirtcie wraz ze swoim przyjacielem z Reprezentacji chlapał się tą wodą, a ja z Klaudią siedziałyśmy i śmiałyśmy się z nich, bo zachowywali się totalnie jak dzieci. Jakby ich dopiero co z przedszkola wypuścili, serio!! Obie gadałyśmy troszkę i obserwowałyśmy naszych lubych, którzy w pewnym momencie spojrzeli na siebie znacząco i podeszli w naszą stronę. Lewandowski wziął mnie na ręce i zaczął prowadzić pod strumień, z którego żwawo wytryskiwała woda.
-Robert, ja jestem w sukience... DROGIEJ SUKIENCE!!-podkreśliłam i zaczęłam się śmiać z widoku wiszącej Klaudii, która przerzucona została przez ramię dwumetrowego piłkarza. Fakt, faktem, Klaudia była strasznie niziutka i przy wysokim jak drzewo Szczęsnym wyglądało to bardzo zabawnie.
-Oj nic Ci nie będzie, to tylko woda!!-śmiał się Lewandowski, który ochoczo chlapał mnie wodą i tańczył ze mną na rękach. To było coś jak taniec w deszczu, ale w fontannach... Cóż za porównanie....
-Rozmażę się i będzie wstyd się ze mną pokazać!-irytowałam się.
-Daj spokój, wiesz, że jesteś piękna i bez tej całej tapety, skarbie!-pocałował mnie namiętnie, a ja oddałam mu ten pocałunek, po czym jego usta powędrowały troszkę niżej na moją szyję.
-Ej, nie przy wszystkich!-upomniałam go i poprosiłam aby postawił mnie z powrotem na ziemię. W sumie już nie protestował. Mogłam spokojnie opuścić fontannę. Wyjęłam jeszcze swój telefon z torebki i uwieczniłam te piękne chwile na kilku, może kilkunastu zdjęciach. Potem jeszcze Robert poprosił Wojtka by zrobił nam zdjęcie jego Iphonem, więc Lewy pocałował mnie namiętnie w usta, a Szczęsny pstryknął wtedy kilka fotografii. Po jakiejś półgodzinnej zabawie w wodzie, wszyscy bardzo mokrzy załadowaliśmy się do auta mojego ukochanego. Założyłam okulary przeciwsłoneczne, z resztą tak samo jak reszta towarzystwa. Wyjeżdżając z parkingu Wojtek włączył radio, w którym leciała piosenka Macklemore, którą wszyscy doskonale znaliśmy. Lubiliśmy ją śpiewać i się przy niej bawić, dlatego zaczęliśmy wszyscy ją śpiewać na cały głos. Pootwieraliśmy wszystkie okna, włącznie z tym górnym. Wojtek wystawił swoją piękną główkę na zewnątrz i śpiewał, a kiedy staliśmy na światłach to nawet ludzie podchodzili i przybijali mu piątki, a nie którzy prosili o autograf. Taa. zabawa trwała w najlepsze. Refren śpiewałam z Klaudią z tyłu i nieźle się przy tym bawiłyśmy. Wszyscy się śmialiśmy. Dawno nie było tak. Tak, żebym poczuła, że naprawdę w moim życiu jest dobrze. Że mam przyjaciół, ukochanego chłopaka, z którym się poprztykam, ale go kocham. No i Wojtusia, z którym kocham się przedrzeźniać, ale kochamy się jak rodzeństwo! To tak, po bratersku wyzywamy się od drewniaków, krzyworyjców, głupków, debili, idiotów, szopów i innych dziwnych stworzeń... Kiedy dojechaliśmy pod nasz dom, od razu po wejściu i przekroczeniu progu, panowie wskoczyli na kanapę, a my poleciałyśmy się przebrać. Ubrałam pierwsze co znalazłam w szafie i zeszłam na dół. Krzyknęłam tylko z kuchni kto co chce do picia i zaserwowałam wszystkim zimną wodę. Spojrzałam na okno, na którym stał termometr elektroniczny. Wskazywał 27 stopni. Nieźle jak na początek czerwca! Weszłam do salonu, w którym na sofie rozwalił się Szczęsny z Klaudią, a Robert siedział na fotelu. Postawiłam szklanki z napojem na stole i zamierzałam usiąść na drugim skórzanym fotelu, ale Robert złapał mnie za rękę i posadził na swoich kolanach. Pocałował mnie w policzek i zaczął rozmowę.
-Rozesłaliśmy z Wojtkiem smsy na dzisiejszą imprezę u was, z okazji tego całego zakończenia roku!-oparł się luźno o oparcie z wielką dumą, jakby zrobił coś bardzo istotnego.
-Szykuje się melanż roku!!-rzucił podekscytowany bramkarz.
-Ej, ej! Nie zapędzać się tak! My z Leną nie mamy zamiaru sprzątać jutro cały dzień po waszych wybrykach!
-I żeby mi nikt w moim pokoju z gości...-odchrząknęłam-no wiecie....
-Spokojnie, wyluzujcie skarby!-zaśmiał się Szczęsny-przyjdą tylko bliscy znajomi.
-Tak Wojtku, ale Ty nie masz zielonego pojęcia jak to jest imprezować z całą Borussią... Och, nie masz pojęcia...-odezwałam się i położyłam głowę na ramieniu Lewego, a ten pocałował mnie w czoło.
-Lenuś, coś przeczuwam, że musimy iść na zakupy... Lodówka pusta, a jak chcemy przyjąć Tu tych dzikusów, to wiesz...
-Ej wypraszam sobie!-zaśmiał się Robert.
-taa.... Trzeba, koniecznie po coś skoczyć. Oni jedzą bez umiaru!
-No to my z Lewym pojedziemy kupić jakieś balony, załatwić muzykę i inne rzeczy dekoracyjne, a Ty z Klaudią pojedziecie do jakiegoś marketu.
-W porządku-skwitowała Dębkowska-Ale wy zajmujecie się alkoholem!-obie wstałyśmy i udałyśmy się do korytarza w celu odziania się w obuwie. Założyłam seledynowe balerinki, a Klaudia kolorowe rzymianki.
-Robert, klucze zostawiamy wam na szafce w przedpokoju!-krzyknęłam na pożegnanie i zamknęłam za nami drzwi. Wsiadłyśmy do samochodu i odjechałyśmy do pobliskiego, dużego marketu.






-Ej przewieź to przez żyrandol!!-już od progu słychać było donośne głosy Wojtka.-Ale się nie spierdziel przy tym!!!
-Jak taki mądry to sam to zrób!!
-Daj, dziecinko bo Ty to jednak serio drewniak jesteś. Serpentyny nie umie powiesić... albo to wstążka... Kij tam, jedno i to samo!!-stanęłyśmy z Klaudią w przejściu i patrzyłyśmy na poczynania naszych partnerów, którzy siłowali się by przewiesić jakieś dekoracje przez lampę i byli tak zajęci, że nawet nie spostrzegli się, że już wróciłyśmy. W sumie, nieźle sobie poradzili. No oknach wisiały balony, na podłodze też było ich sporo... Na poręczu u kręconych schodów zaczepili jakiś materiał, a nad wyjściem do ogrody powiesili plakat z napisem "Wszystkiego Dobrego Dziewczyny! ♥". Londyński bramkarz, chwiał się na małej drabinie i usiłował zrobić coś z... z tą dekoracją... Klaudia nie mogła opanować swojego śmiechu, dlatego wybuchła nim i tym samym chłopcy dostrzegli naszą obecność.
-O Jesteście!
-...od 5 minut...-dokończyłam
-Pomóc wam coś?
-Nie, nie. Wy się zajmijcie swoją robotą, a my pójdziemy przygotować jakieś przekąski.-zabrałam ze sobą ciemnowłosą, niziutką wybrankę Szczęsnego i udałyśmy się do kuchni. Postawiłyśmy wszystkie torby z zakupami na blacie i zabrałyśmy się za przyrządzanie nuggetsów z sosami. To poszło nam szybko, bo same często przyrządzałyśmy tę przekąskę na obiad. Potem przygotowałyśmy frytkownicę i narobiłyśmy mnóstwo porcji tych usmażonych ziemniaków. Rozstawiłyśmy to na stole w jadalni, wsypałyśmy chipsy do miski, postawiłyśmy jeszcze ciastka i ulubione cukierki Hummels'a. Napoje wsadziłyśmy jeszcze na trochę do lodówki, żeby nasi 'goście' mogli się trochę ochłodzić. W pewnym momencie usłyszałyśmy jak chłopcy odpalili stereo i włączyli głośno muzykę. Ja w tym momencie pobiegłam na górę do sypialni, wybrałam ubrania i poszłam do łazienki. Wzięłam szybki, pięciominutowy prysznic. Owinęłam się w puchaty, spory ręcznik i podeszłam do lustra. Nałożyłam krem z garniera, umyłam zęby, nałożyłam podkład, tusz, puder i zrobiłam sobie delikatne kreski. Nie lubiłam nakładać na siebie tony 'tapety', dlatego wszystko zawsze wyglądało u mnie bardzo naturalnie. Ubrałam się,wysuszyłam włosy i lekko je podkręciłam. Gotowa już zeszłam na dół gdzie ku mojemu zdziwieniu było już sporo osób. Serio, musiałam się tam zasiedzieć. Kiedy schodziłam po schodach od razu napadła mnie pięknie ubrana Ewcia, która rzuciła mi się na szyje i pogratulowała mi tego ukończenia roku. Podziękowałam jej i zaprosiłam do salonu, gdzie jak się okazało było jeszcze więcej osób, niż się spodziewałam. Wszyscy już się bawili, sięgali po alkohol, tańczyli i rozmawiali w najlepsze. U progu złapał mnie Robert, który od razu porwał do tańca przy jakiejś szybkiej, radosnej piosence. W między czasie spojrzałam na godzinę. Było już trochę po 20, więc na prawdę trochę mnie ominęło. Po jakiś kolejnych trzech piosenkach "odbił mnie" Robertowi Mario, który za kilka tygodni wyprowadza się do Monachium. Tańczyliśmy razem dopóki nie podszedł do nas Kubuś i zaprosił mnie do tańca. Wszyscy zaczęli grać w tzw. "odbijańca". Tańczyłam kolejno z Łukaszem, Matsem, Ilkayem, Romanem, Wojtkiem, aż w końcu trafiłam w ramiona... Marco!! Akurat chłopcy przełączyli na wolnego, więc blondyn złapał mnie w talii a ja zarzuciłam mu ręce za szyje.
-Przyszedłeś...-zaczęłam.
-No jasne! W końcu to impreza dla Ciebie i Klaudii!-uśmiechnął się.
-Gdzie tam! To tak... Na rozpoczęcie wakacji...
-Gratuluję dobrych osiągnięć na studiach.
-Dzięki.
-A jak się trzymasz? Jak czujesz i te takie...-spytał pewnie.
-Dobrze. Wszystko ok. I ze mną i z dzieckiem!-uśmiechnęłam się w jego stronę. Tańczyliśmy jeszcze przez jakiś czas, aż w końcu podszedł Lewy i z powrotem to z nim tańczyłam. Nic się nie zmieniło po za godziną, bo było już przed 22... Jak ten czas szybko leci, nie? W pewnym momencie Szczęsny stanął na nasz stolik do kawy i zakomunikował, że sobie teraz pośpiewamy karaoke... Widać już się chłopak zadomowił u nas, no i już bardzo dobrze czuł się w towarzystwie chłopaków z Borussi. Zebraliśmy się wszyscy przed telewizorem plazmowym w salonie i na środek wyszedł nieźle wstawiony Mario z Romanem, którzy zaczęli śpiewać jakiś singiel Rihanny. Było przy tym niemało śmiechu, serio! Wyobrażacie sobie jak dwie małpki śpiewają Rihannę?! Tak samo to wyglądało jak za mikrofony zabrali się mężczyźni. Wszyscy już nieźle wstawieni, tylko ja trzeźwa, bo za alkohol w ciąży się nie zabierałam. Nie wiem co we mnie wstąpiło ale po kilku takich amatorskich śpiewach różnych osób, Klaudia wyciągnęła mnie na środek i obie zaczęłyśmy śpiewać piosenkę Justina Biebera... Tak, totalnie nie wiem co nam się stało, ale darłyśmy się do mikrofonu, po czym wszyscy podziękowali wielkimi brawami i śmiechem! Nie obyło się również od śpiewu, a raczej pisków Szczęsnego, który zaśpiewał "Scheiße" Lady Gagi. Serio, przekomicznie to wyglądało, kiedy próbował śpiewać po niemiecku, a wychodziło mu z tego zwykłe mamrotanie alkoholowe.
     Zabawa trwała w najlepsze. Wszyscy cały czas tańcowali na dole, a co robiłam ja? Zostałam porwana przez swojego chłopka i zaciągnięta do swojej sypialni. No nie powiem, on nie był jeszcze jakoś mega upity, ale tylko jedno zawsze siedzi mu w głowie. ZAWSZE! Od razu zaczął mnie całować po szyi, dekolcie i zaczął dobierać się do mojej sukienki. Kiedy już znalazł suwak, rozpiął ją i ściągnął ze mnie. Ja nie pozostałam mu dłużna, tylko szybko zabrałam się za jego koszulkę, która po chwili leżała już gdzieś na biurku, albo na krześle... Lewandowski położył mnie z impetem na łóżko i leżąc nade mną, całował mój brzuch, uda, kość biodrową i inne partie ciała. Totalnie zapomnieliśmy o tym, że na dole imprezują nasi znajomi. Zatraciliśmy się w sobie.... Totalnie. Nie liczyło się nic po za nami...





   Po upojnej nocy z Lewandowskim, oboje szybko zasnęliśmy. Dziś obudziłam się pierwsza... No a przynajmniej wszystko na to wskazywało. Uniosłam wzrok do góry i patrzyłam na mojego ukochanego. Na tego człowieka, który sprawia, że się uśmiecham, że chce mi się żyć... Uszczęśliwia mnie, mimo, że tak bardzo się od siebie różnimy... Dokładnie się rozumiemy i potrafimy bez słowa się dogadać, mimo, że tak naprawdę czasem się kłócimy. Byłam i jestem szczęśliwa, że go mam przy sobie...
-Gapisz się...-odezwał się, nawet nie otwierając oczu. Jak on to robi, że wie kiedy na niego patrzę? ;)
-Przyglądam się...
-To przerażające.
-To romantyczne!-poprawiłam go, po czym on nałożył sobie poduszkę na twarz-Ej!-zaśmiałam się i po chwili byłam już nad nim, szarpiąc się z nim. On się najwidoczniej poddał, bo zaraz odsłonił twarz i rzucił sie na mnie z pocałunkami.-Klaudia i Wojtek, są w domu...
-To nic... Zrozumieją...-uśmiechnął się szyderczo i poruszył dwukrotnie brwiami.
-Ale będą mieli ubaw....-zaśmiałam się i uwolniłam się z uścisku Roberta. Wstałam z łóżka i otworzyłam okno na oścież. Po chwili poczułam jak delikatnie obejmuje mnie od tyłu mój luby i całuje moją szyje. Tak, to tak cholernie przyjemnie!! Potem pocałował mnie w policzek i oparł swoją głowę na moim ramieniu.
-Co robimy w te wakacje?
-Nie wiem... Nic nie planowaliśmy, chyba...-odparłam, cały czas patrząc przed siebie.
-No chyba na pewno... Dlatego musimy się gdzieś wybrać. Znaczy się, na pewno do Polski, bo mamy mecz z Mołdawią i zgrupowanie w Warszawie.
-No to pojedźmy do Warszawy. Za dwa dni mamy samolot, nie?
-No tak. I do Kiszyniowa też ze mną lecisz, skarbie.-pocałował mnie w kącik ust i znów położył głowę na moim ramieniu.
-To co Ty na to, żeby po powrocie do Polski pojechać na Mazury na kilka dni. Jesteśmy już prawie rok razem, a jeszcze nie poznałeś moich rodziców!-odwróciłam się do niego i popatrzyłam z iskierką w oczach. Szczerze? Miałam nadzieje, że mu się spodoba. Tęsknie za rodzicami trochę, za domem i tym spokojem w rodzinnym mieszkaniu.
-Jeśli tylko tego będziesz chciała myszko!-pocałował mnie w nos.
-I jeszcze musimy odwiedzić Twoją mamę.
-Koniecznie! I powiadomić wszystkich o ciąży!-pocałował mnie po raz kolejny i uśmiechnął się w moją stronę.



____________________________
Kochane, jest 26! Trochę dłuższy chyba wyszedł. A przynajmniej mam taką nadzieję. Chciałabym podziękować wszystkim za słowa otuchy i wsparcia z waszej strony pod ostatnim rozdziałem! Jesteście wielkie kochane!! ♥ Nie wiem co bym bez was zrobiła! 
Słuchajcie, ja wyjeżdżam w ten piątek nad morze i będziemy pomieszkiwać w jakimś apartamencie, niedaleko morza i nie wiem czy będę tam miała dostęp do Wi-Fi! Mam nadzieję, że tak, bo jeśli nie to najprawdopodobniej kolejny rozdział nie pojawi się w kolejną środę! :c Mam nadzieję, że uda mi się dodać za tydzień! 
A i jeszcze jedno! Dziś mecz Polska-Dania! Trzymamy mocno kciuki za Polaków i wierzymy, że wygramy! No i, że Robert trafi bramkę!! Buziaki kochane ;* 

środa, 7 sierpnia 2013

Rozdział 25

      Jeśli macie ochotę, możecie włączyć tę piosenkę, przy której był tworzony poniższy rozdział. Miłego czytania!



       Blondyn w miarę szybko załatwił kupno ulubionego, czerwonego wina swojej ciemnowłosej przyjaciółki, którą darzył ogromną sympatią. Chciał ją uszczęśliwiać, być dla niej kimś bliskim, a zdecydowanie nie tylko przyjacielem. Ale cóż ten biedny chłopak może zrobić kiedy Lena pokochała Roberta, bo to on pojawił się w jej życiu, kiedy ona potrzebowała kogoś bliskiego. Tak, więc musiał nacieszyć się tylko i aż przyjaźnią z przyszłą dziennikarką. Delikatnie nacisnął na klamkę swojego mieszkania i już od progu przywitał swój dom i swoją towarzyszkę ciepłym uśmiechem i miłymi słowami.
-Lencia, wróciłem!! Kupiłem Twoje ulubione wino!-zaśmiał się i pokierował się do salonu, gdzie myślał, że zastanie swoją przyjaciółkę. Mylił się. Zajrzał jeszcze do jadalni i zapukał do łazienki, ale nigdzie jej nie było-LENA! GDZIE JESTEŚ?!-nogi poniosły go do kuchni, w której na zimnej, kafelkowej podłodze leżała ukochana jego najlepszego przyjaciela. Od razu podbiegł do niej i kucnął. Sprawdził tętno, które rzecz jasna było, ale nie tak silne jak u normalnego, zdrowego człowieka. Z jej nosa ciekła krew, dlatego nawet na jednym kaflu zrobiła się malutka kałuża z tej cieczy. Poklepał ją kilka razy po policzku, ale ta nadal 'spała' jak zabita. Nie reagowała na nic. Tak jakby nie kontaktowała... Wyglądała i zachowywała się jak nieżywa.  Marco w porę otrząsnął się z całej sytuacji i wyjął z kieszeni swojej ciemnej bluzy telefon i wykręcił prędko numer na pogotowie.-Mała no, otrząśnij się, błagam!! OBUDŹ SIĘ!!












      Pustka.... Ciemność i nic po za tym... W pewnym momencie urwał mi się film a teraz ponownie do niego powracam. Delikatnie unoszę swoje jakże ociężałe powieki i znów jestem w śród innych. Widzę Marco, kilku lekarzy i mnóstwo pielęgniarek, które latają wokół nas. Blondyn siedzi oparty łokciami o łóżko szpitalne i trzyma moją dłoń. Głowę ma spuszczoną i ciągle patrzy się na podłogę. Nikt przez to całe zamieszanie nawet nie zorientował się, że się wybudziłam. Nie mogłam nic powiedzieć... Jakby coś mnie blokowało. Kątem oka zauważyłam, że mężczyzna w białym fartuchu wychodzi z sali, a kobiety dalej krzątają się z jakimś lekarstwami i wózkami. W pewnym momencie ścisnęłam mocno dłoń Reusa na znak, że już jestem wśród żywych. On momentalnie podniósł głowę i znów byłam świadkiem jego jednego z najpiękniejszych uśmiechów, który kierował w moją stronę. Ja też się uśmiechnęłam i spojrzałam pytająco na niego. Chciałam, żeby wyjaśnił mi co się stało i dlaczego się tu, w szpitalu znalazłam. Nic nie pamiętam... Tylko tyle, że byłam u niego, jedliśmy wspólną kolację, a potem wstawiałam naczynia do zmywarki...
-Jesteś w szpitalu...-zaczął-zemdlałaś...
-M.. Marco...-szepnęłam-Co mi jest?-zapytałam z lekkim przerażeniem w oczach, które chyba zauważył i dostrzegł mój przyjaciel, bo ścisnął moją dłoń, a drugą ręką pogłaskał po ramieniu.
-Wszystko będzie dobrze. Ja nic nie wiem... Znalazłem Cię w kuchni... Potem przyjechała karetka i zabrała Cię tu, gdzie wykonali Ci wiele, wiele badań. Nic mi nie powiedzieli po za tym, że Twój stan jest stabilny.-dodał słowa otuchy i uniósł kąciki ust do góry.
-Marco, ja muszę zadzwonić do Klaudii i Roberta... Oni muszą się dowiedzieć, że jestem w szpitalu...
-Spokojnie, już to zrobiłem. Robert nie odbierał ode mnie telefonu, gdyż za pewne znów zapomniał go podładować, więc wysłałem mu smsa,  a Klaudię zobaczysz jeszcze dziś.
-Jeju, dziękuję Ci... Dziękuję.... Nie wiem co bym bez Ciebie zrobiła...-westchnęłam i zorientowałam się, że w sali nie została już ani jedna pielęgniarka, a w drzwiach stał właśnie pan doktor, który obserwował nas i skromnie się uśmiechał. Spojrzałam na niego, a on wtedy podszedł do łóżka i stanął przed nim. Wydawał się być bardzo sympatyczny. Emanował empatią... Serio. No a przynajmniej takie robił wrażenie...
-Pani Leno, jak się Pani czuje?
-Lepiej...Głowa mnie trochę boli i kręgosłup... Ale mam nadzieje, że to wróci do normy.-uśmiechnęłam się-Panie doktorze... Co mi dolega?
-Robiliśmy Pani badania i to śmieszne, że nie pomyślałem o tym wcześniej...-zaśmiał się pod nosem i spojrzał na naszą dwójkę, która patrzyła na niego wielkimi, zdziwionymi oczami. Marco też był ciekawy i też się martwił, to zrozumiałe...-Spokojnie! Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Plecy pobolą kilka dni, ale się poprawi, a głowa, jak głowa. Zasłabła Pani. Za mało snu zapewne!-skarcił mnie-Musi Pani o siebie teraz dbać.
-Nadal nic nie rozumiem...-spojrzałam na lekarza i w głowie analizowałam to co mi powiedział. Jezu, o co chodzi? Co mi jest?!
-Mam dobrą wiadomość...-jego wzrok wylądował teraz na Marco, a potem na mnie-Jest Pani w pierwszym miesiącu ciąży... Będą Państwo rodzicami...-skończył i opuścił pokój, w którym oboje siedzieliśmy. Zostawił nas samych w takim osłupieniu...
-No ja chyba nie...-odezwał się blondyn po chwili ciszy między nami. Ja nadal nie potrafiłam wykrztusić z siebie słowa. Jak to? Boże... Jak to w ogóle możliwe? Bez zwątpienia to dziecko Roberta no ale... Czemu akurat teraz? Czemu to stało się wtedy kiedy oboje, ja i on nie mamy najlepszych relacji między sobą. Dlaczego akurat teraz, kiedy częściej się kłócimy i nie potrafimy dojść do porozumienia... A może to wszystko jest zrobione celowo. Może Bóg tak chce. Może jesteśmy sobie pisani i dziecko ma nam to tylko uświadomić i połączyć ponownie... Siedziałam na tym łóżku i nie wiedziałam czy mam płakać czy się cieszyć...
-Gratulacje!-odezwał się.
-Marco ja...-nie dokończyłam, bo usłyszałam jak ktoś otwiera drzwi. A to nie był nikt inny jak moja przyjaciółka. Tak, Klaudia wręcz wbiegła na salę kiedy zobaczyła mnie, podpiętą do jakiś urządzeń i z wenflonem na ręce. Podbiegła  do mnie i mocno ścisnęła. Odwzajemniłam jej uścisk i z oczu poleciały mi łzy. Tak, to wszystko to były przeprosiny za tę kłótnię  w domu. Ona nie musi nic mówić, żebym ja zrozumiała co jest na rzeczy. Mimo wszystko między łzami (tak, bo ona też się popłakała) szepnęła mi krótkie, ale jakże ważne i ciepłe "Przepraszam za wszystko". W końcu odkleiłyśmy się od siebie i spojrzałyśmy sobie w oczy. Od razu poprawił mi się humor. Tak, zdecydowanie się pogodziłyśmy. Teraz szkoda mi było tylko Marco, bo biedak siedział teraz tak zdezorientowany. Chyba nie wiedział co ma zrobić.
-To ja sobie pójdę, bo wy pewnie musicie wszystko sobie wyjaśnić.-uśmiechnął się w naszą stronę i ustąpił miejsca na szpitalnym taborecie Klaudii. Pomachał nam ręką na pożegnanie i pocałował nas obie w policzek. Tym razem to ja do ucha szepnęłam mu "Dziękuję" i w taki właśnie sposób się pożegnaliśmy.
-Jak się czujesz?! W ogóle! Co się stało? Dlaczego tu jesteś? Co jest grane? Nic nie rozumiem... Wyjaśnij mi wszystko! NATYCHMIAST!!-no tak.. Cała ona. Gadatliwa i roztrzepana Dębkowska! No ale to dlatego ją kocham. I to prawda, że przeciwieństwa się przyciągają. Ja jestem ta spokojna, ułożona i cicha, a ona to wielki wulkan energii, zapominalska i czasem bywa nawet wredna, no ale w taki sposób się dopełniamy i dlatego tak świetnie się rozumiemy.
-Spokojnie, nic mi nie jest... Jestem tylko w ciąży.-uśmiechnęłam się.
-CO?!! CZY JA DOBRZE SŁYSZAŁAM!?-otworzyła, aż usta z wrażenia, ale potem zatkała je swoją dłonią i nieustannie kręciła przecząco głową-NIE WIERZĘ!! O JEZU! PANNA GILBERT MATKĄ!!!
-O Jezu! Panna Dębkowska ciotką!-zaśmiałyśmy się obie, ale potem ponownie znalazłyśmy się w swoich objęciach. Mocno się ściskałyśmy. Jakbyśmy się nie widziały całe lata, a przecież minęło chyba z 2 godziny od naszej domowej kłótni.
-Kochanie, gratulację! Nie wierzę!! Który miesiąc?-ochłonęła troszkę i już zachowywała się miarę normalnie.
-Pierwszy. I, ja też nie wierzę. Znaczy, powoli dociera to do mnie....
-Robcio wie?
-No coś Ty! Kiedy miałam mu powiedzieć? Po za tym... My...-spuściłam głowę w dół i z zażenowaniem wróciłam do naszej (tj. mojej i Roberta) rozmowy u niego w domu. Rozmowy... Właściwie to kłótni, przez jaką przeszliśmy oboje.
-Co wy?! Weź mnie nie denerwuj... Lencia, co jest!?
-Pokłóciliśmy się...
-Jeju, o co poszło?!-gestykulowała cały czas rękoma, w końcu ona zawsze tak robiła...
-Nie powiedział mi, że Kucharski namawia go na transfer do Bayernu, a on w sumie nie ma nic przeciwko...Kurde, Klaudia! Myślałam, że mu dobrze w tej Borussi! Przecież tu ma przyjaciół, nie? Marco, Kubuś, Łukasz, Mats, Roman, Ilkay... Kurde, no wszyscy! Cała reszta chłopaków. Oni są jak jedna, wielka rodzina, no!! Dogadują się idealnie! Nie dość, że w życiu osobistym to jeszcze na boisku idealnie ze sobą współpracują. Po za tym! Robert lubi trenera, trener lubi Roberta... Co mu strzeliło do głowy?! Tu jesteś Ty... Jestem ja... Chodzi o kasę?! Chce więcej zarabiać?!
-Nie, Lenuś to na pewno nie tak jak myślisz. Rozmawiałaś z nim? Dałaś mu chociaż dojść do słowa?-przy tym ostatnim pytaniu Klaudia zaśmiała się w moją stronę i mrugnęła kilka razy.
-Klaudia, Ty mnie znasz i dobrze wiesz, że jak coś mnie dotkliwie skrzywdzi to będę czuła się obrażona i nie będę chciała niczego ani nikogo słuchać.No i Ty to znosisz, a Lewy... On tak w sumie nie wie o mnie, aż tak wiele...
-Ułoży wam się. Obiecuję Ci...
-Klaudia jeszcze jest jeden problem... Kocham Roberta, ale Marco... On też nie jest mi obojętny. To mój przyjaciel, ale on chciałby być kimś więcej dla mnie, a ja...
-A Ty nie wiesz co robić...-uśmiechnęła się do mnie i dokończyła to zdanie za mnie. Tak... Miała kompletną rację. Nie wiem co czułam. Z jednej strony kocham Roberta nad życie i nie widzę po za nim świata, ale ostatnio coraz częściej się kłócimy no i.. No i wtedy pojawia się wybawca Marco, który nigdy mnie nie zostawił. Zawsze mi pomaga. Wiem, że mogę się do niego przytulić i już zaczynam wierzyć w to, że będzie dobrze. Moje serce jest rozdarte... Serio. Po raz kolejny stoję pod znakiem zapytania... Doszłam do drogi bez wyjścia, bo jeśli wybiorę jednego mogę stracić drugiego... Tak... Oficjalnie rzecz biorąc jestem w kropce.-Kochasz Roberta?
-Tak...
-A Marco?
-Też, ale... Ale bardziej jak brata, albo przyjaciela... No wiesz. Tak jak kocham Ciebie tak kocham i Marco.
-Więc masz odpowiedź słońce! Pan z 11 był, jest i najprawdopodobniej będzie Twoim najlepszym przyjacielem!
-A Robert? Czy on nie będzie zły jeśli Reus będzie moim bliskim przyjacielem?-spytałam, podciągając kolana pod brodę. Tak, panna Gilbert już się zadomowiła w tym szpitalu! ;)
-Oj, no na pewno z początku będzie zazdrosny i może zrobi Ci jakąś lekką kłótnię, przez to, że się z nim przyjaźnisz bo będzie się bał, że Cię straci, ale...
-Ale?-przerwałam jej.
-To szalone, bądź nie, ale taki rodzaj miłości nigdy nie umiera... On kocha Cię zbyt bardzo. Ty kochasz go zbyt bardzo...-zszokowały mnie te słowa, serio... Praktycznie nigdy Klaudia nie mówiła tak mądrych rzeczy.. A to... Miała rację. Uświadomiła mi, że to Lewandowskiego darzę największą miłością na świecie. Nigdy nie kochałam nikogo tak bardzo jak niego. To on jest tym jedynym. I nie ważne jest to ile razy jeszcze się pokłócimy, albo ile razy będziemy przez siebie płakać... Ważne jest to ile razy się z powrotem pogodzimy... Ile czasu spędzimy ze sobą, ile razy jeszcze będziemy się całować, spędzać wspólnych nocy... Ile będziemy dzieci i ile razy będziemy powtarzać sobie, że kochamy się nad życie...








     Robert



      Po wczorajszej kłótni z Leną zasnąłem w łóżku z kimś innym... Z nadmiarem alkoholu w organizmie. Serio... Ostatni raz to upiłem się tak chyba jak była ta cała akcja ze zdradą i tak dalej... Nie mam ochoty do tego wracać. Ona ma rację. Jestem cholernym dupkiem, który nie może ogarnąć tak prostych spraw. W ogóle czemu ja myślę o transferze. Powinienem skupić się teraz na obecnym sezonie, na Borussi no i przede wszystkim na Lenie. Nie mogę jej po raz kolejny stracić. Nie przeżyłbym tego. Ona jest moim uzależnieniem. Od naszego pierwszego spotkania stała się nałogiem. Cały czas myślę o niej. Nawet na boisku, w trakcie meczu analizuję jak i ile razy trafić do bramki, żeby zobaczyć uśmiech na jej twarzy. Chcę żeby ona była ze mną do końca mojego życia. Chcę widzieć jak powoli się starzejmy, a jak nasze wspólne dzieci dorastają i idą w nasze ślady. Nie widzę swojej przyszłości bez niej. Jeśli nie ma jej, nie ma też mnie. Jeśli się nie pogodzimy to i w przyszłym finale na Wembley nie dam z siebie tak naprawdę niczego. Nie będę w stanie grać. Wiadomo jest, że jeśli masz kłopoty w życiu prywatnym to masz i je na boisku. I nikt mi nie wmówi, że jest inaczej. Dobrze, wracając do sedna sprawy... KAC! Jeden wielki kac... Prawda, za dużo wypiłem i moja ukochana na pewno z tego faktu zadowolona by nie była. Ba, ona by mi nawet nie pozwoliła do czegoś takiego dopuścić. No ale dupa... Zraniłem ją wczoraj i szczerze, ma prawo być na mnie zła. Ale teraz myślę tylko o tym by ją przeprosić. Dlatego, więc mimo okropnego bólu głowy, zwlokłem się z kanapy (tak, spałem na sofie w salonie) i powędrowałem do kuchni. Wziąłem szklankę wody i połknąłem jakieś cudne tabletki na ból głowy. Nie byłem nawet głodny, więc odpuściłem sobie śniadanie. Wiem, nie powinienem, zważając na to, że jestem piłkarzem i na każdym kroku powinienem myśleć o zdrowym trybie życia, ale jednak, raz na jakiś czas ten wielki Lewandowski, może sobie takową dietę odpuścić. Podreptałem do łazienki, w której wziąłem orzeźwiający prysznic. Po kilku minutowej kąpieli owinąłem się w ręcznik i podszedłem do lustra. Przetarłem je dłonią, aby ujrzeć swoje odbicie. Wyglądałem marnie... Wręcz fatalnie. Szybko nałożyłem jakiś krem pod oczy, który prawowicie należy do mojej lubej, no ale chyba nie pogniewa się na mnie, że podkradłem jej owy krem. Ok, nie będzie aż tak źle, jak uczeszę się i jakoś schludnie ubiorę. No właśnie. Wbiegłem po schodach i szybko znalazłem się w mojej sypialni. Porozrzucane poduszki, niepościelone łóżko i wymięta kołdra... Ehe, nasz namiętny seks z Leną i brak czasu na ogarnięcie tego. To potrafi tylko Lewandowski! Zostawiłem to tak jak jest i podszedłem do szafy, z której wyjąłem jeansy ,zwykły t-shirt i moją niebieską, a wręcz granatową bluzę. Nałożyłem na siebie owe ciuchy i spojrzałem w lustro, które jak znalazło się w mojej sypialni to za cholerę nie pamiętam, ale za pewne to sprawka Leny, która bez lustra to by nie przeżyła. Zszedłem na dół i chwyciłem telefon z blatu kuchennego, po czym bez żadnego sprawdzania włożyłem do kieszeni bluzy. Spojrzałem na termometr w kuchni, który wskazywał ponad 18 stopni. Nieźle jak na maj. Coraz cieplej w tym Dortmundzie. W każdym razie. Wpadłem szybko do korytarza i ubrałem swoje białe Nike. Zamknąłem dom na klucz, wsiadłem do swojego sportowego auta i ruszyłem w stronę domu Leny i Klaudii. Było koło godziny 10:30, więc kto wie... Może Lena już nie śpi, choć znając ją, po całym tygodniu harówki na uczelni, kiedy w końcu nadeszła sobota to za pewne jeszcze słodko śpi, myśląc, że jest środek nocy. Wjechałem na ulice miasta i włączyłem radio, w którym akurat leciała piosenka Audio Bullys-Only Man. Zacząłem sobie podśpiewywać trochę i wyobrażałem sobie dokładnie jak śpiewam to Lenie. W sumie to ta piosenka naprawdę pasuje do niej i do mnie. Jeszcze zanim pojadę do niej muszę kupić jej kwiaty. Lena uwielbia tulipany, więc kiedy tylko wkroczyłem do kwiaciarni, wybrałem jej bukiet najpiękniejszych, kolorowych kwiatów. Zapłaciłem i wróciłem do auta. Wtedy już prosto do niej. Po kilkunastu minutach byłem na miejscu, Zaparkowałem samochód na podjeździe i wysiadłem z niego. Podbiegłem do drzwi i zadzwoniłem dzwonkiem. Drzwi otworzyła mi... Klaudia? 
-Robert!-zdziwiła się. 
-Klaudia! Mi też miło Cię widzieć. Jest Lena?
-To Ty nic nie wiesz?-spytała i spojrzała się na mnie z wielkim zdziwieniem. O co chodzi? 
-O czym mam wiedzieć. 
-Lena leży w szpitalu.
-CO?! Jak to?! Dlaczego? 
-Spokojnie...-zaśmiała się-Ma się dobrze. To nic poważnego. 
-Ale dlaczego ona tam jest? Co się stało? 
-Ja Ci tego nie powiem... Sam musisz się tego dowiedzieć.-uśmiechnęła się w moją stronę. 
-W którym szpitalu ona leży?
-Na Kampstrasse. 
-Ok, dzięki Klauduś! Jadę do niej!-pocałowałem ją w policzek i szybko pobiegłem w stronę samochodu.
-Robert!-odwróciłem się, gdy usłyszałem głos brunetki-Powodzenia!-uśmiechnęła się w moją stronę, a ja odwzajemniłem ten gest. Ona od razu wiedziała, że chcę ją przeprosić... Cała Klaudia... 



    Wbiegłem do szpitala i podszedłem z kwiatami w ręce do recepcji. Czekałem chwilę, bo nikogo nie było za biurkiem, aż w końcu postanowiłem, że spytam kogoś przechodniego. Zaczepiłem jakąś pielęgniarkę i od razu przeszedłem do sedna. 
-Przepraszam, gdzie leży Lena Gilbert?-spytałem.
-Pan z rodziny?
-Jestem jej partnerem...
-No dobrze, w takim razie trzecie piętro, drzwi po lewej, sala numer 103. 
-Dziękuję bardzo!-spojrzałem przyjaźnię na pielęgniarkę i odszedłem. Pojechałem windą na trzecie piętro i pokierowałem się do wskazanych wcześniej przez kobietę drzwi. Chwyciłem za klamkę i przeszedłem przez próg. Doszedłem do końca korytarza i znalazłem się przed pokojem 103. Wziąłem głęboki oddech i zapukałem, po czym delikatnie otworzyłem drzwi. Przecisnąłem się i stałem właśnie w sali, na której leżała moja ukochana. 
-Robert...-zaczęła. Podparła się na łokciach i zmieniła swoją pozycję z leżącej na siedzącą. 
-Lena...-podszedłem do niej i od razu ją pocałowałem. Namiętnie, czule, ale subtelnie... Stałem tak nachylony nad nią, ona zarzuciła swoje ręce na moją szyję, a ja odłożyłem kwiaty na etażerkę przy łóżku i chwyciłem jej twarz w swoje dłonie. 
-Tęskniłam...-szepnęła, kiedy odsunęliśmy się od siebie.
-Ja też... Bardzo.-uśmiechnąłem się w jej stronę i usiadłem na taborecie. 
-Przyniosłeś kwiaty...-powiedziała radośnie-Moje ulubione...
-Wiem, że je uwielbiasz dlatego. 
-Wstawisz je do tej szklanki?-wskazała mi palcem na długą, podłużną szklankę stojącą na parapecie. Wziąłem ją, podszedłem do zlewu i wypełniłem ją wodą, po czym wstawiłem do niej kwiaty i postawiłem na szafce nocnej.
-Jak się czujesz? 
-Lepiej. Już dziś o wiele lepiej. 
-A co się stało, że tu trafiłaś? Nikt mi nic nie powiedział, że jesteś w szpitalu. Przyjechałbym wcześniej...-odparłem z zażenowaniem. 
-Marco wysłał Ci wczoraj smsa...-właśnie wtedy uświadomiłem sobie, że w ogólnie nie sprawdzałem komórki. Wyjąłem ją z kieszeni bluzy i nacisnąłem środkowy przycisk, ale telefon pozostał taki jak był. Zero reakcji... 
-Rozładowany...-westchnąłem.-Przepraszam.-pocałowałem ją w policzek. 
-Nic się nie stało.-pokazała swój rząd białych zębów przy uśmiechu.
-No więc... Co Ci dolega? 
-Nic mi nie dolega...-odpowiedziała i cały czas się uśmiechała, tak jakby cieszyła się z tej mojej wielkiej niewiedzy i jeszcze większej ciekawości o co w tym wszystkim chodzi...
-Jak to? To czemu tu jesteś?-nic nie rozumiałem... 
-Bo będziemy mieli dziecko, skarbie...-uśmiechnęła się a ja nie mogłem uwierzyć w to co słyszę. Z wrażenia, aż wstałem z miejsca i zacząłem chodzić po sali.-...Nie cieszysz się?-spytała po chwili, a ja cały w skowronkach podszedłem do jej łóżka, znów nachyliłem się nad nią i złożyłem na jej ustach soczysty pocałunek. Potem zrobiłem to drugi, trzeci, dziesiąty raz... Byłem, aż przepełniony radością! Zawsze marzyłem o dziecku. Nie wiedziałem, że to stanie się już teraz, ale wiedziałem, że to Lena będzie matką moich dzieci, no i dziś... Wszystko się rozwiązało!
-Nie cieszę się?! Ja jestem... Najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem, teraz!!-wręcz krzyknąłem i rozłożyłem ręce szeroko wzdłuż.-BĘDĘ OJCEM!!-wrzasnąłem pełen dumy i radości. Nigdy się chyba tak nie czułem... 
-Uspokój się już, wariacie!-zaśmiała się wraz ze mną. Znów przysiadłem przy niej, na krzesełku i położyłem rękę na jej brzuchu, który wyglądał normalnie. Tak jak zawsze. Szczupły, chudy, lekko umięśniony. 
-To dopiero pierwszy miesiąc...-uśmiechnęła się i ponownie dostała ode mnie namiętnego buziaka prosto w usta. Gdybym tylko mógł, w ogóle nie przerywałbym tej chwili... 



__________________________

     Kochane, wybaczcie, że ten rozdział nie jest tak długi jak poprzedni! W ogóle, chciałabym was przeprosić za wszystko. Poczynając od tego nie zbyt dobrego rozdziału, kończąc na braku nominacji do Liebster Award i innych. Naprawdę nie mam czasu, a na dodatek przechodzę teraz przez jakiś straszny okres czasu! Te wakacje w ogóle nie są dla mnie udane... Całymi dniami siedzę w pokoju i nie mam ochoty nigdzie wychodzić. Wszystkie problemy osobiste zaczęły się tylko nasilać i nasilać. Nie wiem co mam robić... Coraz ciężej mi się funkcjonuje... Przepraszam, ale musiałam to w końcu komuś "powiedzieć". To i tak nie wszystko, ale te blog to nie czas na moje problemy osobiste... 
     A teraz jeszcze troszkę was pomęczę. Chciałabym się kogoś poradzić, a nie mam kogo, a myślę, że może wy mnie zrozumiecie... W marcu wykryto u mnie chorobę kolan chondromalację. To jest, zanikanie chrząstki podrzepkowej. Brzmi strasznie, nie? Ortopeda kazał mi odstawić sport, bo inaczej skończę na wózku... To na tyle poważne, że muszę zrezygnować ze sportu... To jeszcze straszniejsze niż nazwa tej choroby! Zimą zrezygnowałam ze sztuk walki co było dla mnie niezłym krokiem na przód. Jednak z tańca nie zrezygnowałam. Bo tańczę od 6 roku życia i ciężko było mi  z tego zrezygnować. Ale kiedy problemy osobiste się nasiliły w te wakacje, zaczęłam uświadamiać sobie, że tańce to był tylko pretekst, żeby nie siedzieć całe dnie w domu. Bo ja nie jestem osobą, która lubi wychodzić z domu... Zawsze wmawiałam sobie, że uwielbiam to robić, ale prawda jest taka, że nie do końca tak jest. Chciałabym od września pograć trochę bardziej profesjonalnie w nogę i mam plany, żeby zapisać się do tutejszego klubu, ale jest strach, że moje kolana tego nie wytrzymają. Rodzice powtarzają, że będę kaleką jeśli z czegoś nie zrezygnuję... No i dla mnie to piłka jest ważniejsza, dlatego zaczęłam na poważnie myśleć od wypisania się z zajęć. Kilkakrotnie dziewczyny z teamu, dały mi we znaki, że mnie nie lubią i ogólnie chyba nie jestem tam lubiana... ale kiedy ktoś dowiedział się, że chcę zrezygnować z tańca dla nogi zaczął po mnie jeździć w tą i z powrotem. Zaczęto wyzywać mnie od zdrajczyń, suk i szmat... Co powinnam zrobić? To tylko mały, błahy problem w porównaniu z tym co dzieje się w moim życiu od kilku lat, ale nawet z tym sobie nie daję rady sama poradzić.... Przepraszam, że to napisałam i dziękuję jeśli ktoś to przeczyta! 
A teraz wracam do rzeczywistości. Buziaki kochane ;*