Lena
Zrobiłyśmy sobie wczoraj z Klaudią babski wieczór... Tak, wiedziałam, że to się źle skończy. Jedyne co mnie obudziło to jedna wielka pustka! Nasz gość (czytaj Wojtek Szczęsny) wczoraj wyemigrował do mojego ukochanego Robercika i wzięli z nas przykład i zrobili sobie jakiś tam maraton filmowy, grali całą noc w fife przy oczywiście napoju procentowym, albo nawet napojach. Rozmawialiśmy trochę przez Skype, ale my chciałyśmy się wyszaleć, wybawić... Tylko we dwie, bo już niedługo nie będziemy miały siebie w jednym domu, mieście, a nawet kraju... Cóż, oczywiście, że nie jestem szczęśliwa, że będę mieszkać sama, ale jeśli myślę o tym i patrzę z perspektywy tego, że moja przyjaciółka będzie szczęśliwa w Londynie, przy swoim ukochanym to w porządku. Cieszę się jej szczęściem tak samo jak ona moim. W każdym razie. Jedyne co pamiętam z wczoraj to muzyka, tańce i zabawa do białego rana! Gdy zamykam oczy widzę jak tańczę na stole popijając jakiś dziecięcy szampan bezalkoholowy z tak zwanego 'gwinta', który zakupili chłopcy specjalnie dla mnie, zważając na to, że jestem w ciąży i nie tykam napojów z alkoholem, a moja przyjaciółka nagrywa wszystko swoim telefonem i udokumentuje cały wczorajszy wieczór/noc. Otworzyłam oczy. Złapałam się za skroń i potarłam po swoim czole. Kosmyki włosów odgarnęłam za ucho i dostrzegłam, że leżę na podłodze, owinięta kocem, a na sofie (tak, w salonie!) leży ciemnowłosa, filigranowa postura, która jest mi bardzo dobrze znana! Oczywiście mowa o nie kto innym jak Klaudii! No proszę, czemu to ja wylądowałam na podłodze i wszystko mnie boli?! Podniosłam się z niewygodnych paneli i podeszłam do naszych drzwi balkonowych, w ogóle, cała południowa ściana salonu była wyposażona w okna, dlatego pociągnęłam za 'sznurek', czy co to tam jest, kij wie! W każdym razie wtedy do salonu wpadły intensywne promienie słoneczne, co świadczyło, że to już chyba ósmy, tak pogodny dzień w Dortmundzie! Usłyszałam ciche pojękiwanie Klaudii, która sobie oczywiście wczoraj alkoholu nie szczędziła, więc za pewne właśnie obudziła się z ogromnym kacem. Podeszłam do kanapy i szybko ściągnęłam z niej mięciutki, jedwabny koc, drąc jej się do ucha.
-WSTAWAJ!!! Musimy się spakować!!-walnęłam ją jeszcze w twarz poduszką i udałam się do kuchni-Masz 5 minut, skarbie!!!-wyciągnęłam z górnej szafki dwie wysokie szklanki, po czym wypełniłam je chłodną wodą mineralną. Obok jednej położyłam wyciągniętą przed momentem tabletkę, a drugą szklankę szybko opróżniłam wypijając zawartość jednym duszkiem. No tak, musimy się dziś spakować, bo jutro mamy samolot prosto do Kiszyniowa na mecz Polski z Mołdawią. Jest to bardzo ważny mecz. Trzeba to wygrać, koniecznie! A my jako partnerki reprezentantów mamy ich wesprzeć i dopomóc psychicznie. Oczywiście jak to chłopcy, słysząc 'wesprzeć i dopomóc psychicznie' myślą tylko o dobrym seksie przed meczem, albo po meczu i tym podobne. Ale my na szczęście mamy swój rozum i tak łatwo nie będzie, o nie!! Wyciągnęłam z chlebaka dwie kromki chleba i położyłam je na drewnianej desce do krojenia z Ikei. Posmarowałam je serkiem topionym i położyłam na to jakąś chudą szynkę. Kto wie co to jest!? Robert tak się martwi o mnie i to nasze maleństwo, że od niedawna to on robi nam zakupy i mówi mi co mam jeść a co nie... Uciążliwe, ale słodkie, bo jednak się troszczy! Ale jak mi powiedział, że nie powinnam jeść płatków musli na śniadanie, bądź kolację to uznałam, że to już przesada i z tego dania na sto procent nie zrezygnuję! Zasiadłam do stołu i wyciągnęłam tego swojego Iphone'a, którego nadal jeszcze w pełni nie ogarniałam. Sprawdziłam pocztę i facebooka i dostrzegłam, że dosiadła się właśnie do stołu Klaudia z miską płatków na mleku. Wyglądała jak ledwo żywa. Jakby ją coś przejechało albo Bóg wie co jeszcze! Rozczochrane włosy, lekko rozmazany makijaż i wory pod oczami. Żal mi jej się troszkę zrobiło, no ale taki wczoraj był jej plan. Zapomnieć o wszystkich naszych miłościach, problemach, upić się i wykorzystać te ostatnie wspólne dni razem! No i udało się jej, tylko nie przeliczyła się z konsekwencjami takich poczynań. Kiedy przegryzłam i połknęłam ostatni kęs kanapki odłożyłam telefon na stół i spojrzałam jak biedulka siedząca na przeciwko mnie niemrawo spożywa swoje śniadanie.
-No dawaj, dawaj Dębkowska!!-ponagliłam ją i wstałam od stołu. Podeszłam do niej i wyrwałam jej łyżkę z ręki, po czym najnormalniej w świecie zaczęłam ją karmić w dość szybkim tempie.
-Co Ty robisz?!-spytała z pełną buzią czekoladowych płatków
-Jak to co?! Karmię Cię, a na co Ci to wygląda?! PRZEŻUWAJ!!! Bo tak marnie wyglądasz....
-Przecież umiem sama...-wepchnęłam jej kolejną łyżkę płatków z mlekiem (bądź łyżkę mleka z płatkami, jak kto woli...)
-Ja rozumiem, że Ty sama umiesz, ale po pierwsze: zanim byś to zjadła to minęłyby wieki, po drugie: muszę się chyba nauczyć karmić dzieci, nie?!
-Ale ja nie....
-OJ DOBRA, SIEDŹ JUŻ CICHO I ŻRYJ TO, DZIEWCZYNO!!-po jakiś pięciu, może trzech minutach wepchnęłam w nią ten cały posiłek i chwyciłam ją pod ramię, poderwałam z krzesła i pociągnęłam za sobą do łazienki. Wyjęłam ręcznik, odkręciłam wodę pod prysznicem i wyjęłam kilka kosmetyków z szafki.-No a teraz rozbieraj się, właź pod prysznic, wytrzeźwiej trochę i się ogarnij! Znaczy jak już się ubierzesz to zawołaj, bo sama muszę trochę o siebie zadbać... No! Rozumiesz! A teraz raz, dwa nie ma czasu!!
Po trzydziestu minutach siedzeniu przed telewizorem, rozwalona na kanapie, oglądając jakiś program o homoseksualistach (widzicie, jak ja się nudzę!?) usłyszałam głos Klaudii, który wołał mnie już na górę. Weszłam do łazienki i zastałam tam już trochę przyjaciółkę w trochę lepszym stanie. Ja już ubrana w zwykłe czarne leginsy i beżową bluzkę na ramiączkach zabrałam się za oczyszczanie swojej twarzy i malowaniu się. Podobnie zrobiła Dębkowska, która po dość krótkim czasie miała już te czynności za sobą i postanowiła, że dziś wyprostuje swoje lekko kręcone włosy. Całe te nasze 'ogarnięcie się' zajmowało jakieś trzydzieści, góra czterdzieści pięć minut. Wyszłyśmy z łazienki i od razu usłyszałyśmy dzwonek do drzwi. Pobiegłam otworzyć i gdy tylko pociągnęłam za klamkę, moim oczom ukazał się widok na dwóch wysokich, przystojnych, no dobra, przesadziłam, tylko jeden, ten ciut niższy brunet o niebieskich oczach był przystojny! Nie no żartuję, po prostu lubię się droczyć z Wojtusiem. Wpuściłam ich do domu i od obojga dostałam na powitanie buziaka w policzek. Kiedy weszli do salonu zastali sprzątającą lekko otoczenie Dębkowską.
-Kac meczy Klauduś?!-odezwał się Lewy.
-Nie, nie! Ja nie piłam wczoraj!-skłamała mu i uśmiechnęła się wdzięcznie.
-Oj skarbie, kto jak kto ale my wszyscy znamy Cię tak dobrze, że widzimy, że wczoraj zaszalałaś.... MOJA KREW, KOCHANIE!!-cmoknął ją w usta uradowany od ucha do ucha Szczęsny, którego tak jak zawsze humor nie opuszczał.
-Napijecie się czegoś?-zmieniłam temat.
-Nie, dzięki kochanie. Przecież wiesz, że jak będziemy chcieli to sobie zwyczajnie pójdziemy do kuchni i weźmiemy na co mamy ochotę!
-Ok, więc chodź mi się pomóc pakować!-pociągnęłam Roberta za rękę w stronę schodów-Zostawmy tę dwójkę zakochańców SAMYCH!-uśmiechnęłam się znacząco, na co Lewy poruszył brwiami i udał się ze mną do mojego pokoju. Kiedy weszliśmy do niego on od razu rzucił się na moje idealnie posłane łóżko. Ja tylko wzruszyłam ramionami i podeszłam do sporej, białej szafy, z której z dna wyciągnęłam dość dużą czarną walizkę na kółkach. Usiadłam na podłodze i otworzyłam ją.
-Pomożesz mi czy mam sama sobie poradzić?-spojrzałam na mojego lubego, który bawił się szarym misiem, który leżał na łóżku.-Halo! Mówię do Ciebie!
-No tak, tak kochanie! Pomogę Ci, pomogę!-poderwał się szybko i podszedł do mnie. Objął mnie w tali i pocałował.-To w czym ja Ci mam pomóc?
-W pakowaniu.... Jutro wyjeżdżamy..
-Ach, no tak... Dobra. Musisz mieć...
-Ja wiem co muszę mieć! Ty tylko powiesz czy to dobry wybór, ok?-przerwałam mu.
-No w porządku...-zasiadł wygodnie na łóżku. Ja wyjmowałam z szafy kolejne to bluzki, sweterki, sukienki, bluzy, spodnie itd...
-O!! Ta jak najbardziej tak!.... Emm, no może być, wrzucaj!..... Ej no na serio!? Sweter z polaru!? Nie jedziemy do Rosji!
-Ale może będzie zimno... Wezmę na wszelki wypadek!-mimo jego protestów spakowałam ten sweter i podeszłam do komody, z której wyciągnęłam bieliznę. Podeszłam do walizki i zaczęłam pakować wszystko do środka. Robert przyglądał się temu wszystkiemu, aż w końcu sam podszedł do tej niedużej komody, w której trzymam 'osobiste rzeczy' i wyjął z niej czarny, koronkowy stanik.
-Ten mi się podoba!-puścił mi oczko i rzucił go w moją stronę. Spojrzała na niego krzywo i dalej się mu przyglądałam. Po chwili wyjął on jeszcze moje czarne, również koronkowe majtki, których często nie zakładałam, bo były na tyle skąpe, że wolałam ich unikać...-Ej, czemu ja Cię w nich nie widziałem?!-spytał z pretensją w głosie i pomachał mi tym przed nosem. Wyrwałam mu je i spojrzałam na niego.
-Bo ich nie lubię! Są takie...niewygodne? Malutkie....
-Są seksowne!-poprawił mnie-ZAJEBISTE!! Koniecznie je weź!
-Nie! Nie będą mi potrzebne... Po za tym! Nie zmieszczą się już!
-No to ja je spakuję do siebie, żaden problem! Chciał mi je zabrać, ale ja ich tak łatwo nie puściłam. Zaczęliśmy się lekko szarpać o nie i cały czas się śmiejąc walczyliśmy o to kto je zdobędzie! W pewnym momencie Robert przewrócił mnie z pozycji siedzącej na leżącą i leżałam właśnie pod jego ciężarem na podłodze. Nasze usta zbliżyły się i trwaliśmy przez jakiś czas w pocałunku. Tak się w to wciągnęłam, że puściłam to co trzymałam w ręce i Lewandowski zdążył to przechwycić! Brawo ja!!
-Wiedziałem!-zaczął się śmiać i kiedy już był pewien, że to on je ma, powrócił do poprzedniej czynności i ponownie zaczął mnie całować.
Pożegnałyśmy się z chłopakami pod sam wieczór. Było koło 18 kiedy opuścili nasz dom. Miałyśmy w końcu troszkę czasu dla siebie. Wojtek postanowił, że prześpi się jeszcze jeden dzień u Lewego, a rano przyjadą po nas i polecimy wspólnie do Kiszyniowa, gdzie odbędzie się zgrupowanie przed meczem. W sumie, cieszyłam się, że znów zobaczę tych wszystkich jełopów! Tęskniłam już za innymi. Roberta, Kubę, Piszcza mam prawie, że na co dzień. Od kilku dni jest jeszcze Wojtuś, no ale brakuje mi Wasyla, Przemka, Kamila, Bartka Salamona, bo jego akurat polubiłam, mimo, że od niedawna gra w naszej reprezentacji! No i jeszcze Kubę Koseckiego! Ogółem tęsknie za każdym z osobna! No i oczywiście za dziewczynami! Za Aśką, Sylwią i wszystkimi innymi! Nie wspominam o Agacie i Ewci, bo z nimi mam kontakt w Dortmundzie, ale niestety Piszczek miał niedawno operację i nie może zbytnio podróżować, dlatego wraz z żoną i Sarą będą oglądali mecz w telewizorze na kanapie.
-Spakowana?-walnęłam się na kanapę i wyciągnęłam nogi przed siebie, kładąc je na stoliku do kawy.
-Tak skarbie, a Ty?
-Również...
-Zmęczona, co?-spojrzała na mnie kącikiem oka.-Kawy?
-No coś Ty nie mogę pić kofeiny! Boję się, że coś będzie nie tak z dzieckiem i w ogóle... Rozumiesz...
-Rozumiem...-westchnęła cicho i oparła głowę na oparciu.-Myślisz, że ja i Wojtek... Czy my też kiedyś będziemy mieli dziecko? Czy on dorośnie... Czy ja dorosnę do tego, czy oboje do tego dorośniemy? Dojrzejemy i będziemy mogli zostać rodzicami? Tak jak Ty i Lewy...-nagle szybko się wyprostowałam i spojrzałam na przyjaciółkę, która nadal patrzyła pusto w sufit.
-No pewnie, że tak! O czym Ty w ogóle gadasz! Jesteście świetną parą i będziecie kiedyś świetnymi rodzicami! Wojtek, to Wojtek, wiesz o tym... On lubi zabawę, imprezy... Ale właśnie dlatego tak świetnie się dobraliście! Bo jesteście tacy sami!! I oboje kiedyś przejdzie wam to wszystko i zdecydujecie się na Szczęsnego, bądź Szczęsną Junior!
-Naprawdę tak myślisz?-cały czas patrzyła się w górę...
-Tak, naprawdę skarbie!-teraz zmusiłam ją do tego, by oderwała wzrok od dotychczasowego punktu i spojrzała na mnie. Przytuliłyśmy się bardzo mocno i obie się uśmiechnęłyśmy. Trwałyśmy tak dopóki nie zadzwonił nasz telefon domowy.
-Odbiorę...-westchnęła Dębkowska i pomaszerowała do korytarza. Ja znudzona jej długą konwersacją włączyłam telewizję i przeskakiwałam po niemieckich kanałach. Po dłuższym zastanowieniu uznałam, że nie ma nic w niej ciekawego i po prostu zostawiłam na jakiejś 'Ukrytej Prawdzie' w wersji niemieckiej. Oglądałam ten tani badziew, dopóki w drzwiach nie ujrzałam zalanej płaczem przyjaciółki. Od razu zerwałam się na równe nogi i wpatrywałam się w jej zapłakaną twarz. Po chwili wysłałam jej pytające spojrzenie na co ona wybuchnęła jeszcze większym rykiem. Łzy ciekły jej strumieniami...
-Mój tata....-przełknęła ślinę, a ja w tym momencie spodziewałam się już najgorszego... Ale to nie mogła być prawda, nie, nie, nie!!-...On...-wzięła głęboki oddech, ale mimo wszystko nie potrafiła nic z siebie wydusić.
-Błagam, powiedz, że żyje...-sama zaczęłam płakać... To nie mogła być prawda!
-Miał poważny wypadek, jest w szpitalu....-rozszlochała się na dobre. Ja tylko odetchnęłam i pobiegłam do niej. Przytuliłam ją bardzo mocno i poklepałam po łopatce, szepcząc, że wszystko będzie w porządku, że się ułoży i jej ojciec wyzdrowieje.
-Chodź, usiądziesz.... Musisz ochłonąć, zrobię Ci melisę...-musiałam się otrząsnąć, opanować sama łzy, bo mimo, że to nie jest mój ojciec, nawet nie jesteśmy rodziną, to znam go od tak dawna... Od kiedy mam 13 lat, więc często się widywaliśmy kiedy spotykałam się z Klaudią. Udałam się do kuchni, wstawiłam wodę i po chwili zaparzyłam przyjaciółce melisę. Musiała się uspokoić. Weszłam z powrotem do salonu, gdzie na kanapie siedziała ciemnowłosa i cały czas płakała.... Postawiłam kubek z napojem na stole i przysiadłam się obok niej.-Ej, wszystko będzie ok! Nie smutaj...-złapałam ją za ramiona i przyciągnęłam do siebie. Jej zapłakana twarz leżała teraz na moim ramieniu, a ja delikatnie głaskałam jej włosy. Uspakajałam ją, starałam się przemówić do niej i wmawiałam jej, że będzie lepiej, że jej tata wyzdrowieje, ale sama nie miałam takiej pewności... Nie wiem co się wydarzyło, co to był za wypadek... Nie wiem nic.... Nie mogłam być pewna tego co mówiłam. Po pewnym czasie brunetka podniosła głowę i spojrzała mi w oczy. Już było chyba lepiej... Uspokoiła się troszkę, ale nadal płakała.
-Lena, ja.... Ja muszę wrócić do Polski!! Teraz!! Jak najszybciej! Muszę wrócić na mazury i to najlepiej już zaraz... Nie mogę zostawić go samego... I mamy... O Jezu, Lena....-znów mi się rozszlochała. Cichutko pochlipywała i ciągała nosem.
-Ej, spokojnie.... Cicho... Wszystko będzie w porządku... Pamiętaj! Zaraz sprawdzimy najbliższy lot do Warszawy, albo Gdańska, znajdziemy Ci autobus i pojedziesz prosto do domu... Powiedz mi tylko, co się wydarzyło...
-Lenuś... Wiesz, że mój tata jest policjantem... Mieli jakąś akcję... Musieli kogoś zatrzymać i doszło do....-nie mogła z siebie tego wydusić, to musiało być coś poważnego!-...do strzelaniny! Boże, Lena!! Postrzelili mojego tatę!!-płakała cały czas, nie potrafiła przestać-na szczęście strzał nie był celny... Mój tata leży w szpitalu, na razie jest w śpiączce...
-Skarbie! Napij się melisy, uspokój! Lecę na górę po laptopa i zabukujemy Ci bilety na najbliższy lot do Polski, w porządku? Czekaj chwilkę, zaraz tu jestem...-pobiegłam szybko na górę i przyniosłam z góry swojego białego laptopa. Usiadłam z powrotem obok przyjaciółki i weszłam na stronę dortmundzkiego lotniska. Na nasze szczęście najbliższy lot z wolnymi jeszcze miejscami, był na jutro wieczór. Szybko dokonałyśmy rezerwacji i zakupiłyśmy bilet. Chciałam jechać z nią, ale ona poprosiła mnie, żebym pojechała, a raczej poleciała jutro z chłopakami do Kiszyniowa, żebym ich wsparła... Żebym pojechała na zgrupowanie. Powiedziała też, że chciałaby być trochę sama z tym wszystkim... Po długich debatach zgodziłam się i zabukowałam tylko jeden bilet. Po całym ciężkim dniu obie zasnęłyśmy...
Jest już 12, za dwie godziny mam samolot do Kiszyniowa! Jeden wielki amok!! Totalny!! Cały czas latam po domu i zastanawiam się czy wszystko wzięłam! Musimy być zaraz na odprawie, a zanim dojedziemy to minie z pół godziny! Jak zwykle panna Gilbert robi wszystko na ostatnią chwilę! Robert zniósł moją walizkę z góry a Wojtek rozmawiał jeszcze z Klaudią, pocieszał ją... Żadne z nas nie miało dobrych humorów, każdy się martwił mimo, że Klaudia wielokrotnie zapewniała nas, że już ma się lepiej a dziś już będzie w domu, przy ojcu i, że mamy o niej nie myśleć tylko skupić się na zgrupowaniu i naszej podróży. Po długich pożegnaniach, uściskach i moich łzach w stosunku do Klaudii zapakowaliśmy się do auta mojego ukochanego, zapięliśmy pasy i odjechaliśmy z podjazdu. Robert nie jechał zbyt wolno. On lubi docisnąć pedał gazu, dlatego dziś w pośpiechu na lotnisko dojechaliśmy w dokładnie 33 minuty! Wysiedliśmy z auta. Wojtek otworzył bagażnik i, aż żal mi się go zrobiło... Był taki smutny, załamany... Jak nigdy dotąd! Zawsze się uśmiechał, żartował... Widać, że kocha Klaudię... Martwi się o jej ojca, którego nawet nie zna! To musi oznaczać, że ona jest dla niego bardzo ważna. Teraz przynajmniej mam pewność, że jej nie zrani, że to wszystko co do niej czuje jest jak najbardziej na poważnie. Wiem, że ona będzie z nim szczęśliwa... Mogę ją teraz do tego Londynu puścić... Pomogłam wyjąć walizki i kiedy już Lewy zapłacił za parking i powiedział kasjerce, że niebawem ma odebrać go Marco, udaliśmy się do wejścia, po czym na odprawę. Akurat to nam się trochę przedłużało. Staliśmy w niezłej 'kolejce', a na dodatek Wojtek musiał dwa razy przechodzić przez bramkę bezpieczeństwa, bo zapomniał wyciągnąć kluczy z kieszeni, więc był obmacywany przez ochroniarzy kilkakrotnie! Kiedy już wszystko załatwiliśmy udaliśmy się do miejsca, gdzie mogliśmy spokojnie usiąść i poczekać na lot. Spotkaliśmy jeszcze Błaszczykowskiego, który rozmawiał z chłopakami, a ja siedziałam i 'esemesowałam' z Klaudią, bo strasznie się o nią martwiłam. Wojtek się trochę rozchmurzył i w żartach udaliśmy się w drogę do Kiszyniowa...
Siedziałam w samolocie z Robertem, a tuż obok nas grzali miejsca Błaszczykowski i Szczęsny. Ja siedziałam obok okna, bo nie chciałam przeszkadzać chłopakom w rozmowie. Zanim jeszcze wystartowaliśmy oczywiście stewardessa wyjaśniła wszystkie niezbędne duperele i poprosiła o zapięcie pasów. Samolot zaczął krążyć po lotnisku, aż w końcu wjechał na pas startowy. Moi drodzy mężczyźni cały czas prowadzili zaciętą konwersację, aż w końcu usiedli cicho. Kiedy pilot życzył wszystkich udanego lotu i docisnął pedał gazu, a my powoli wznosiliśmy się w powietrze odezwałam się.
-No to po trzy punkty kochani....
Byłam pewna, że tak będzie ale niestety nie wiedziałam wtedy co nas czeka....
____________________________
No i mamy 27!! KOCHANE!! Bardzo was przepraszam, za takie tygodniowe opóźnienie, ale gdy byłam na wakacjach nad morzem mój internet bardzo zamulał, po za tym nie było mnie do późna w domu i nie byłam w stanie napisać kolejnego rozdziału! Ale na szczęście już jest! I jeszcze dla ciekawych mam wiadomość! To ostatnie zdanie! Wcale tu nie chodzi o to, że reprezentacja może nie wygrać meczu... Mam nadzieję, że was zszokuje tym co wymyśliłam!
Chciałabym jeszcze bardzo, bardzo podziękować wam wszystkim za każde słowa otuchy, związane z moimi problemami! Muszę też napisać kilka słów podziękowania do Mai!! Dzięki skarbie za wszystkie Twoje rady, za każde słowo, które mnie motywowało, za to, że jako jedyna osoba się tym zainteresowałaś i wydaje mi się, że przejęłaś! Żadna osoba, którą znam w rzeczywistości, żaden znajomy się tak nie wypowiedział jak Ty! To Ty jedyna nie powiedziałaś: "Przestań dramatyzować, po prostu przestań uprawiać sport!". Ty mi pomogłaś i nadal pomagasz i naprawdę robiłaś wszystko tak jakby to był Twój problem!! Jesteś wielka!!! KC! ♥
No to do zobaczenia już w roku szkolnym kochane!! Buziaki!! ŚCISKAM!! ;*